Wiadomości

Gorzowski Matrix: Wersja 203

18 sierpnia 2025, 22:22, Anna Kluwak
fot. gorzowianin.com
Gdyby ktoś kiedyś pokusił się o ranking najczęściej obiecywanych inwestycji w historii nowożytnej Gorzowa, elektryfikacja linii 203 trafiłaby na podium szybciej niż polityk do pierwszego rzędu podczas dożynek. To inwestycyjny żart o długim terminie ważności - obiecywana częściej niż winda do nieba w Kalsku, której nikt nigdy nie widział, ale każdy zna z opowieści. I choć nie ma projektu, planu, budżetu ani prądu, zawsze znajdzie się jakiś kandydat, który na konferencji prasowej będzie zapewniał, że „teraz to już na pewno”. Jakby echo tego „na pewno” nie rozbrzmiewało w tym mieście co cztery lata od czasów, gdy bilety kolejowe sprzedawano wyłącznie w okienku, a nie przez apkę.

Elektryfikacja linii 203 to nie inwestycja. To mit. Gorzowska Atlantyda. Coś, co ponoć istnieje, ale każdy rozsądny człowiek wie, że nie ma się co łudzić. W 2018 roku napisano studium wykonalności za 5 milionów złotych. Takie grube, fachowe, żeby nie powiedzieć: eleganckie. Miało być podstawą do działania, a dziś nadaje się co najwyżej jako zakładka w segregatorze.

Co tam było? Że elektryfikacja ma sens, że warto, że można. No i że kosztuje. Ale jak coś kosztuje, to się wrzuca na rezerwę. A jak jest na rezerwie, to trafia do politycznej zamrażarki, gdzie od lat leży obok nowej linii tramwajowej przez Piłsudskiego na os. Górczyn oraz marzeń o stadionie dla Stilonu.

Kiedy Zielona Góra wyrywa 134 miliony na linię Zbąszynek-Czerwieńsk, Gorzów dostaje 6,7 miliona złotych na lifting torów w stylu „przetrzyj i pomaluj”. Czyli klasyka. Samorządy apelują, radni piszą pisma, marszałek mówi o prądzie i Unii, a wiceminister odbija wszystko jednym zdaniem: „projekt jest na rezerwie”. Piękne, biurokratyczne „macie pecha, że jesteście z Gorzowa”.

I tu wchodzi cały na biało Urząd Miasta Gorzowa. Z przekazem tak miękkim, że można by nim tapetować ściany. Dowiadujemy się, że „samorząd bierze udział w konsultacjach”, „podejmuje rozmowy” i „wyraża stanowisko”. Gdyby za każdy taki komunikat miasto dostawało jeden metr kabla trakcyjnego, pociągi już dawno jeździłyby po Gorzowie jak pendolino po Centralnej Magistrali.

A jednak coś się rusza. Dosłownie. Bo według PKP PLK elektryfikacja pojawiła się w dokumentach. Gdzieś. Kiedyś. W przyszłości. W tym samym miejscu, gdzie mieszka Yeti, obietnice Kaczyńskiego z 2015 roku i sensowna reforma edukacji.

Do tego dorzucono łącznicę w Kostrzynie - 1500 metrów torów, które mają połączyć dolny i górny poziom stacji. Brzmi nieźle, tylko że to też pieśń przyszłości. A przyszłość w Gorzowie bywa grząska jak podwórko przy Krzywoustego po każdym deszczu. Projekt z Międzychodu do Poznania? Też „etapowy”. Czytaj: najpierw kopniemy sprawę w przyszłość, potem w nogę, a na koniec w kalendarz.

Miasto zapewnia, że trzyma rękę na pulsie. Tylko nie wiadomo czyim. Wersja oficjalna brzmi: „prowadzimy dialog z PKP PLK”. Wersja realna: „dzwonimy do zamkniętych drzwi”. Pasażerowie chcą prądu, miasto mówi o konsultacjach. PKP mówi o rezerwie, a radni o apelu. I wszyscy razem grają ten sam utwór, który w Gorzowie zna już każde dziecko: „jak będą środki”.

W efekcie mamy miasto, które śni o elektrycznych pociągach, ale budzi się co rano z plastikowym kubkiem, ze studium za 5 milionów i kolejną kadencją polityków, którzy powtarzają obietnice jak refren „Majteczki w kropeczki”.

A linia 203? Nadal czeka. Tak jak mieszkańcy. Tylko że mieszkańcy nie mają prądu - ani na torach, ani do cierpliwości.


Podziel się

Komentarze

Elvis
Zobacz, jak wygląda Gorzów teraz – kamera na żywo

Zobacz także

Imprezy


Pozostałe wiadomości