• Dziś /-1°
  • Jutro /0°
Wiadomości

Tomasz Lorek: Mili ludzie rzadko sięgają po szczyty

28 lipca 2011, 09:40
fot. Marcin Szarejko
Przy okazji Drużynowego Pucharu Świata w Gorzowie rozmawialiśmy z Tomaszem Lorkiem o obecnym sezonie w Polsce, o GP, DPŚ, a także o speedway'u na świecie.
Dawid Lis: - Przed sezonem wiele kontrowersji wzbudziły nowe tłumiki. W szczególności to Polacy byli przeciwko tym urządzeniom. To dlatego, że słabiej przepracowali zimę?

Tomasz Lorek: Michael Lee mówi, że nowe tłumiki nadają się na śmietnik. Z drugiej strony Mark Lemon zaznaczył, że długo to potrwa zanim zawodnicy się przestawią, ale można to dograć. Bosse Wirebrand mówi, że to jest zupełnie nowa dyscyplina, ale to wciąż jest fajny żużel. Doskonałym przykładem ciężkiej pracy w przerwie między rozgrywkami jest Greg Hancock. Prawdą jest, że Herbie złamał schemat swoich przygotowań. On nigdy nie spędzał tak sporej części zimy w rodzinnej Kalifornii. Rok temu po trudnym sezonie w GP Hancock pojechał do Kalifornii i spotkał się z Billy Hamillem. Zaczęli przypominać sobie jak od dzieciaka w Whittier, w Pasadenie zaczynała się ich przygoda ze speedwayem. Hancock cały okres bardzo mocno pracował nad tłumikami. Żarty przeplatane opowieściami z czasów młodzieńczych z Billy Hamillem dawały mu fajną odskocznię. Historia Polski mówi o tym, że ciągle musieliśmy o coś walczyć. Teraz mamy taki pęd, żeby się opierać wszystkiemu. Trochę w tym jest naszej polskiej krnąbrności i pytanie jest czy biznes kocha takie postawy? Wydaje mi się, że teraz niektórzy zawodnicy zaczynają być umiarkowani i wiedzą, że jeżeli będziesz źle mówił o dyscyplinie sportu, to się źle będzie kojarzyło i nikt nie włoży w to pieniędzy. Wydaje mi się, że Polacy pokazali po raz kolejny, że potrafią się adaptować do warunków. Myślę, że cały sezon 2011 to jest jedno wielkie poszukiwanie optymalnych ustawień. Trzeba naprawdę cierpliwości, żeby złapać właściwy punkt widzenia. Wiadomo, że tłumik przelotowy byłby idealnym rozwiązaniem. Prace nad tym trwają, ale co z tego wyjdzie?

- Właśnie zmiana tłumików w trakcie rozgrywek mogłaby być główną przyczyną do narzekań niektórych zawodników. Taka zmiana przełożyła się na wyniki spotkań?

Każdy z nas lubi znać reguły gry przed rozpoczęciem zabawy. Brytyjczycy mieli problem, bo kiedyś wprowadzili play-off dla sześciu drużyn, później w połowie sezonu stwierdzili, że może jednak zmniejszą do czterech. Żużel jest tak abstrakcyjny w swojej naturze, tutaj jest wszystko wbrew logice... Jeździ się bez hamulców, silnik chłodzony powietrzem, w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, na specyficznym paliwie. Wszystko ma odcień szaleństwa, ale to jest piękne. Różnorodność buduje cud świata. Każdy z nas jak się starzeje jest niechętny do nauki. Ale garstka ludzi, popaprańców, geniuszy, szaleńców chce fascynować się dalej. Jasne, że sport zawodowy nie daje ci patentu, że będziesz królem non-stop. Nawet jak jesteś mistrzem świata musisz się cały czas uczyć. Wiadomo, że byłoby lepiej gdyby były ujednolicone przepisy i gdyby było czarno na białym postanowione jak robimy od początku. Rozumiem też zawodników, że ktoś im obiecał tłumiki przelotowe i mieli żal do FIM'u. Jednak to jest taki trochę żal kogoś, kto podpisał źle umowę, albo zaufał zanadto. Całe nasze życie jest hazardem.

- Niewątpliwie kwestia tłumików jeszcze przez dłuższy czas pozostanie tematem do rozmów. I na pewno nie jest to łatwy temat do wyjaśnienia.

Jest to trudny temat. Wiadomo, że przyzwyczajenie do starych tłumików jest bardzo silne. Jason Crump latał na tych starych wydechach cudownie, robił świetne wyniki. Jednak on dalej jest klasowym zawodnikiem. Tomasz Gollob - to samo. Zawsze ludziom którzy mają większy talent do pracy i więcej geniuszu łatwiej przychodzi przyswajanie nowych rzeczy.

- A jak to wygląda z perspektywy widza?

Na pewno dla widza jest to ciekawsze, bo zdarzają się potknięcia największym mistrzom. Czyli zatarły się różnice. Wielu zawodników ma tak, że mają 0, a później 3. Przykład Chrisa Holdera w Cardiff. Jest duże wahanie pomiędzy optimum, a „dnem oceanu”. Dla widza nie żużlowego - nie dla tego, który chodzi sto lat na żużel i podnieca się zapachem i hałasem - jest to ciekawsze. Całe piękno sportu polega na zagadkowości. Na tym, że nie wiadomo czy faworyt udźwignie presję i wygra czy będzie miał gorszy dzień i ogra go outsider. Na tym polega fascynacja. Dla tego nowego widza jest to ciekawe. Stary maniak żużlowy na pewno może czuć się zniesmaczony, bo przywykł do czegoś. Żużlowi kibice są w dużej mierze tradycjonalistami.

- Wspominał pan Grega Hancocka. Amerykanin zdaje się być wyjątkowym zawodnikiem. Zawsze uśmiechnięty, chętny do rozmów.

Herbie Hancock jest człowiekiem, którego próżno szukać w świecie sportu. Chris Holder powiedział fajną rzecz, że Hancock jest jedną z niewielu osób w GP, które potrafią w trakcie zawodów rozmawiać z tobą na różne tematy. Z wieloma riderami z GP nie zamienisz więcej niż dwa słowa, a Hancock jest gościem, który potrafi z tobą rozmawiać i nie jest to wyrachowane na zasadzie, że tak wypada, żeby się ktoś lepiej czuł. Hancock jest gościem, który urodził się 3 czerwca jak Rafael Nadal, czyli rodzinne ciepło, dobry kontakt z ludźmi. To jest przyjaciel ludzi. Hancock powiedział „nie lubię nowych tłumików, dlatego że nigdy nie inwestowałem takich pieniędzy w sprzęt. Wydaje mi się, że jeżeli narzucono nam coś z góry, a my nie możemy z tym walczyć, to spróbujmy to jakoś zaadaptować i wkomponować w życie”. Teraz na jego kevlarze widać logo firmy Prodrive. Herbie zrobił to, co robi zawodowy sportowiec. „Skoro tłumiki są tak niechciane, to ja chętnie przykleję sobie tę firmę na kevlar, żeby pokazać, że skoro musimy już na nich jeździć, to niech chociaż wspierają mnie finansowo” - mówił Jankes.

- W tym sezonie Herbie wydaje się być w wyśmienitej formie. Przewodzi w klasyfikacji GP i wygląda to tak, jakby chciał zepsuć prezent Tomaszowi Gollobowi na 40 urodziny.

Myślę, że to on chce zrobić sobie prezent na 41 urodziny. Jeżeli Hancockowi się powiedzie, to otworzy nowy rozdział w historii speedway'a. Swój pierwszy tytuł zdobył 14 lat temu, a dotychczas największa różnica pomiędzy pierwszym, a ostatnim tytułem wynosiła 11 lat, czego dokonali Ove Fundin, Tony Rickardsson oraz Ivan Mauger. Hancock jest jednak takim człowiekiem, że on nie będzie tupał nogami, nie będzie się wściekał jak straci fotel lidera. Owszem, będzie smutny, ale nie będzie się bił „na śmierć i życie”, będzie walczył fair do końca. Oczywiście Herbie chce zdobyć ten tytuł. Dla amerykanów ten sport poza Kalifornią nigdy nie był czymś co sprawiało, że przeciętny Jankes nie zasypiał. Osobiście chciałbym bardzo, żeby Hancock wygrał GP. Mistrzostwo świata Hancocka dla środowiska jest fajną rzeczą.

- A Tomasz Gollob? Mistrz obroni tytuł?

Tomek Gollob jest geniuszem, więc musi mieć też swoją czarną stronę. Musi być gościem, który poszukuje non-stop ustawień, jest ciekawy świata - to są rzeczy piękne. Ludziom się wydaje, że to jest niestabilność. Ja go rozumiem, bo to jest twórca. To nie jest rzemieślnik, tylko mistrz. Tylko tacy ludzie sprawiają, że świat się rozwija. Połowa świata zachwyca się Gollobem, tym jak jeździ, ale nie wszystkim się to podoba. Gość tworzy nowy rozdział. Akurat tutaj zderzyło się dwóch chłopaków, którzy są kumplami. Obaj potrafią pomagać, irracjonalnie zupełnie i będą walczyli fair o mistrza świata.

- A jak speedway odbierany jest w ojczyźnie Hancocka?

Herbie zdaje sobie sprawę z tego, że jeżeli żużel gości na amerykańskich kanałach telewizyjnych to jest jakieś światełko w tunelu. Dla niego chyba ważniejszą rzeczą od tytułu mistrza świata jest promowanie speedway'a w Stanach. Herbie doskonale wie, że motocross i supercross zjadają wszystkich fanów sportów motorowych w USA.

- Pozostając przy temacie GP, kto w tym sezonie zaskoczył pana in plus, a kto in minus?

Na plus na pewno Chris Holder. Wiedziałem, że z niego będzie duży grajek, ale żeby w drugim sezonie GP bić się o podium… Moim zdaniem ma bardzo realne szanse na brąz. Przyjmijmy sobie, że on nie stawia sobie progu, że musi być mistrzem świata. Co jest piękne u niego i chyba to mu daje swobodę jazdy - on nie patrzy na klasyfikację. Jakbyście go zapytali teraz to odpowie „Nie wiem”. Zobaczcie jak to zrzuca ciężar z psychiki. Nie myślisz wtedy ile mam do Golloba, ile do Hancocka. W głowie są tylko kolejne zawody, które trzeba odjechać. Wiadomo, że na pewno jest inny poziom koncentracji na GP niż na ligę czy turniej indywidualny. Holder to na pewno największe zaskoczenie in plus. Fajny chłopak, który umie się świetnie bawić poza speedway'em. Wie kiedy jest czas na rozrywkę, bo jest młodym chłopakiem. Nie ograniczajmy ludzi. Masz fantazję - korzystaj z niej. In minus natomiast Antonio Lindbaeck. On ma niesamowity potencjał i to jest facet, który ma wszystkie papiery, żeby się fajnie ścigać. Ma przeplatankę, albo jedzie cudownie w Goeteborgu albo jedzie dramatyczne GP w Lesznie. Trochę to też współgra z jego charakterem latynoskim. To wspaniały chłopak o mega papierach. Jego postawa zaskakuje, ale in minus.

- Przenieśmy się na krajowe podwórko. Kończy nam się runda zasadnicza. Są zaskoczenia w ligowej tabeli?

W Częstochowę wierzyłem od zawsze. Nawet jak będzie bieda i chleb z cebulką to tam zawsze ludzie będą się starali odczuwać radość ze sportu. Teraz jest trochę niechciana zbieranina. Częstochowa zrozumiała, że nie zawsze gwiazdy budują zespół. Są chłopaki niedocenione, których nikt nie chciał, z których każdy się podśmiewał w duchu i to oni chcą teraz coś udowodnić, jest motywacja. Wielu fachowców skazywało na pożarcie i na czerwoną latarnię, kto wie, może tak się skończy. Mecze w Częstochowie są widowiskami, bo my zapominamy, że mecz to jest relaks dla ludzi, którzy tam przychodzą. Częstochowa jest wzorcem do robienia torów do walki. Ma być tor, który umożliwia jazdę po całej szerokości, bo wtedy jest fajne show. Zobaczcie mecz z Unibaksem. Wszyscy mówili, że będzie lekko, a tam 44:46 i do końca Toruń nie był pewny swego. Czternaście tysięcy ludzi, wiara czeka do końca, wszyscy biją brawo mimo, że zespół przegrał - w Polsce zachowanie niepojęte. Zielona Góra w takim składzie, z Markiem Cieślakiem, nawet bez Rafiego to jest mocny zespół. Gorzów z dwójką liderów i chimerą w tle zawsze będzie przedziwnym tworem, bo taka jest strategia budowania zespołu, ale jest ona inna niż ta z Zielonej Góry. Jak ogromne talenty Zmarzlików dojdą do pełnego potencjału to kto wie, jak to się wszystko rozwinie. To jest sport tak nieprzewidywalny, urazowy i ekstremalny, że tu wszystko jest możliwe. Toruń też mnie nie dziwi. Zespół oparty na doświadczeniu, Sullivan czy Holta nawet jak mają kłopoty sprzętowe to w końcu zatrybią. Holder kawał ridera, Miedziak solidna firma, nawet jak ma dołki. Jensen ciekawa postać. Leszno to bardzo mocny Jarek Hampel i Troy Batchelor, trochę chimery, ale fajny rider. Na szczycie ekstraligi nie ma zaskoczeń.

- W Lesznie niewątpliwie brakuje jednego zawodnika, a jest nim Leigh Adams. W ostatnich tygodniach światem speedway'a wstrząsnęła wiadomość o jego kontuzji.

Jest to bezsprzecznie ironia i chichot losu. Gość, który miał i dalej ma tyle serca dla młodych ludzi, dla kolegów z kadry. On jest żywym pomnikiem. To jest chłopak dla którego Ward, Holder czy Batchelor poszliby w ogień. Leigh opowiadał, że marzy o tym, żeby szkolić młodzież. Nakupował mnóstwo silników. On zawsze żył ze wszystkimi dobrze. Casey Stoner i Mark Webber zapraszali go do siebie. To świadczy o tym jakim Adams jest człowiekiem. Umówmy się, że jest wielu sławniejszych australijskich sportowców niż Adams, a oni nie mają takiego kontaktu.

- Najtrudniej jednak było zrozumieć to, że wypadek przydarzył się po całej karierze zawodowej.

Adams zawsze marzył o tym, żeby w Finke Desert Race wziąć udział, ale zawsze sezon europejski stawał mu na przeszkodzie. Póki był młody i w formie to zarabiał pieniądze. Uratowało go na pewno to, że był profesjonalistą, zawsze dbał o najlepszy sprzęt. On jest człowiekiem przesiąkniętym pasją. Leigh ma w genetyce zakodowane, że jazda na motorze daje mu wolność, swobodę. Nikt nie mógł go powstrzymać przed tym startem. Na pewno wszyscy są z nim i wszyscy wierzą w to, że on z tego wyjdzie. To jest mocny psychicznie człowiek. On ma zaparcie, będzie ciężko pracował. Najbardziej szkoda mu, że ucieka czas pracy z młodzieżą. Mocna postać, wspaniały człowiek. Wszyscy życzą mu, żeby walka o powrót do zdrowia zakończyła się sukcesem. Leigh Adams nigdy nie sięgnął po mistrza świata, bo mili ludzie rzadko sięgają po szczyty.

- W Vojens odbył się pierwszy półfinał Drużynowego Pucharu Świata. Spodziewał się Pan takiego rozstrzygnięcia w Danii?
 
Duńczycy mają mocny zespół. Jak to powiedział Nicki Pedersen, po raz pierwszy od lat są prawdziwą rodziną. Dania ma mocny skład, a przede wszystkim mają wspaniałą młodzież. Wydaje mi się, że tak naprawdę rozkwit duńskiego żużla nastąpi w najbliższych latach. Boguś Nowak zawsze mówił, że Duńczycy w tej chwili szykują sobie lata świetlne sukcesów. Tam jest powolna, metodyczna praca, trochę zawziętości, trochę wyobcowania, ale Duńczyk to twardziel. Mads Korneliussen to człowiek, który jeździ tyle lat w lidze angielskiej i się już tak przetarł, że występ w kadrze jest mega wyróżnieniem.
 
- Drugi z półfinałów DPŚ rozgrywał się w King's Lynn. Brytyjczycy mocno się odgrażali przed zawodami, jednak wynik wszystko zweryfikował. Przez moment było zagrożenie, że gospodarze zajmą trzecie miejsce.
 
Chwilowo było takie zagrożenie. Na pewno Brytyjczykom udzieliła się presja. Też ich rozumiem, bo zbudowali niejako otoczkę wokół speedway'a. Oni mają spuściznę dziejową, dziedzictwo historyczne, nadali ton wielu rzeczom. Brytyjczycy są łagodnym narodem. To, że Harris i Nicholls pojechali w DPŚ to jest tylko zasługa Neila Middleditch'a. Ostatnie złoto mieli w Bradford w 1989 roku. Mija 22 lata od tego trofeum i nie dziwię się, że trochę oni byli napompowani. Są tam fajni chłopacy do jazdy, potencjał żużla jest o niebo słabszy od nas.
 
- W barażu bez problemów najlepsi okazali się Australijczycy. Rosja mimo wzmocnień nie zdołała nawiązać walki z czołówką.
 
Rosja jest mocną siłą i powolutku rosnącą. Waleczność to jest to, z czego słowiańskie ludy słyną. Jest to walor w sportach ekstremalnych. Więcej szans dawało się przed zawodami Rosjanom, bo oni jechali bez obciążeń. Ale szczerze patrząc na siłę sportową to Australia przy jednej dziurze w składzie, obojętnie czy Rory Schlein czy Davey Watt, to jednak jest to luka, ale pozostaje mocny kwartet. Szwedzi mają z kolei trójkę mocarzy i dwa chimeryczne ogniwa. Bardziej wyrównane składy przesądziły o tym, że Rosjanie nie weszli do finału.


Rozmawiał: Dawid Lis

Podziel się

Komentarze

Zobacz także

Imprezy


Pozostałe wiadomości