• Dziś /-1°
  • Jutro /-1°
Wiadomości

Dzień bez samochodu w niedzielę. Kiedy zdrowy rozsądek bierze urlop

21 września 2024, 22:16, Marcin Kluwak
Gorzów, nasze miasto możliwości – a właściwie komunikacyjnych niemożliwości – ponownie serwuje nam coroczny spektakl pod tytułem „Dzień bez Samochodu”. Europejski Tydzień Mobilności w pełni, a my, dumnie jak pawie, obchodzimy to wydarzenie, oferując darmowe przejazdy komunikacją miejską w jedną, wyjątkową niedzielę. Brzmi świetnie, prawda? No, może nie do końca.

Wyobraźmy sobie przeciętnego Gorzowianina – nazwijmy go panem Wiesławem. Codziennie rano Wiesław odpala swoje prawie nowe „dziesięcioletnie niemieckie auto w stanie idealnym, tylko raz malowane po stłuczce” i rusza na podbój gorzowskich ulic. W piątek słyszy w radiu o tym całym „Dniu bez Samochodu” i myśli sobie: „A co tam, zaoszczędzę na paliwie, pojadę autobusem!”. Radośnie więc wsiada do miejskiego potwora na czterech kółkach, który na co dzień omija szerokim łukiem, i rusza w nieznane. Przez chwilę myśli, że to ma sens. Ale potem przypomina sobie, że przecież to niedziela. I z kim on się teraz będzie ścigał na ulicach? Gdzie te korki, gdzie ta adrenalina? No i Wiesław, lekko rozczarowany, ale dumny z siebie, wraca do domu.

No dobrze, ale wróćmy do meritum. Darmowy dzień bez samochodu w Gorzowie, w niedzielę. W niedzielę, kiedy połowa miasta siedzi w domu, a druga połowa modli się o parking pod kościołem. Ruch na drogach przypomina raczej sceny z „Dnia świstaka” – w kółko to samo, z tą różnicą, że przez jedną dobę kierowcy faktycznie zostają w domu. Gdzie więc sens i logika? Próbujemy udowodnić, że komunikacja miejska jest wygodniejsza od samochodu w dzień, kiedy autobusy jeżdżą praktycznie puste, a tramwaje przemykają po torach jak duchy po zamku?

Gorzowski magistrat z dumą ogłosił tę akcję jako wielki krok w stronę ekologii. Tylko czy ktoś zada sobie trud policzenia, ilu kierowców rzeczywiście zmieni swoje przyzwyczajenia po takiej „promocji”? Można odnieść wrażenie, że jest to raczej krok w stronę – a raczej w kierunku – generowania kosztów z miejskiej kasy. Darmowe przejazdy to przecież nie filantropia, a ktoś te przejażdżki musi sfinansować. Może, zamiast wydawać na jednorazowe akcje, lepiej byłoby przeznaczyć te fundusze na modernizację taboru, albo – niech mnie piorun strzeli – na częstsze kursy w tygodniu?

I co z naszymi lojalnymi pasażerami, którzy co miesiąc płacą niemałe pieniądze za bilet okresowy? Czy oni nie czują się poszkodowani, kiedy widzą, jak Janusz i Grażyna, którzy całe życie jeżdżą tylko samochodem, teraz beztrosko korzystają z darmowego transportu? To trochę tak, jakby organizować wielką wyprzedaż, na którą zaprasza się tylko tych, którzy nigdy wcześniej nie robili zakupów w danym sklepie.

Podsumowując, Dzień bez samochodu to wspaniała idea, która jednak w praktyce przypomina próbę ugaszenia pożaru jednym kubkiem wody. Może warto zastanowić się nad bardziej przemyślaną strategią, a nie tylko zadowalać się raz do roku symbolicznym „darmowym przejazdem”?

A może zamiast jednego dnia, lepiej by było stworzyć cały system zachęt dla kierowców, by częściej zostawiali swoje auta w domu? Zwiększyć częstotliwość kursowania autobusów i tramwajów, a nie systematycznie ciąć kolejne kursy?  Bo jeśli mamy coś zmienić, to nie jednorazowym gestem, propagandowymi piarowymi zagrywkami, ale systematycznym działaniem. Albo – jak mówi mądrość ludowa – wysłać ten felieton mailem do urzędu i zapytać, czy naprawdę uważają, że takie jednorazowe akcje mają sens, czy może zdrowy rozsądek poszedł sobie na dłuższy urlop?


Podziel się

Komentarze

Zobacz także

Imprezy


Pozostałe wiadomości