Tu się kończy kolejowa Polska. Za Poznaniem już tylko pustynia

fot: Beata Meler/archiwum

Bez ogródek można powiedzieć (i nie będzie to niestety nic odkrywczego), że Gorzów jest kolejową pustynią. Wiedzą to chyba wszyscy mieszkańcy miasta i okolicznych miejscowości, którzy chcą, lub muszą korzystać z kolei. O wykluczeniu komunikacyjnym pisaliśmy wielokrotnie, ale teraz czas przedstawić na to twarde dowody. 

Z 417 pociągów uruchamianych codziennie przez naszego narodowego przewoźnika, aż 4 (słownie: cztery) startują z Gorzowa. Są to IC Lubuszanin, IC Strzelecki, IC Zamoyski i TLK Bory Tucholskie. Trzy z nich to łączniki do pociągów z Zielonej Góry i Kołobrzegu, a jeden - jadący z Kostrzyna do Trójmiasta.

Czy to źle? Oczywiście. Karol Kubak z portalu Geekweek Interia wyliczył, ile pociągów odjeżdża z większych miast w Polsce. W zestawieniu celowo pominęliśmy takie aglomeracje jak Poznań, Kraków, Wrocław, Warszawa czy Gdańsk, bo z nimi nie mamy co się równać. Ale już na tle Białegostoku (13 par pociągów), Zielonej Góry (14 par), Kielc (13 par), czy nawet Bydgoszczy (26 par) wypadamy nadzwyczaj mizernie. Powiedzmy sobie otwarcie. Nie ma drugiego miasta wojewódzkiego w Polsce z tak ubogą ofertą komunikacyjną.  

- Zwróćmy uwagę, że w nowym rozkładzie jazdy została utrzymana dotychczasowa liczba połączeń, która wynosi (zapierające dech w piersiach) 4 pary pociągów. Już nie porównujmy tego do Warszawy czy Krakowa, ale nawet przy takich stolicach jak Białystok, Olsztyn czy Kielce, ta liczba wygląda po prostu śmiesznie - pisze Karol Kubak, autor artykułu. 

Na tę mizerną ilość dalekobieżnych pociągów pewnie niektórzy mogliby przymknąć oko, gdyby istniała realna możliwość wydostania się z Gorzowa komunikacją regionalną. A ta kuleje jeszcze bardziej. Kupowanie biletu z przesiadką w Krzyżu, czy Kostrzynie obarczone jest ogromnym ryzykiem. Możemy nie dojechać na czas, lub nie dojechać wcale. Żeby mieć pewność, że zdążymy, na pociąg z przesiadką należałoby wyjechać z dwie godziny wcześniej. Wtedy mamy szansę dojechać. Zawsze jakiś opóźniony o 70-80 minut skład wtoczy się na gorzowskie tory i wywiezie nas z tego miasta.

Jeszcze dwa lata temu mogliśmy mieć (jako mieszkańcy północnej części regionu), bezpośrednie - piąte połączenie dalekobieżne. To miał być IC Matejko - pociąg, który, mimo że był w rozkładzie jazdy, nigdy z Gorzowa nie odjechał. Przez rok jeździł za niego autobus komunikacji zastępczej. Wagony IC Matejko miały dojeżdżać do Zielonej Góry i tam łączyć się z właściwym pociągiem, który zawiózłby gorzowian, chociażby do Krakowa. Przez przeciągający się w nieskończoność remont torów pomiędzy Zbąszynkiem a Zieloną Górą połączenie skasowano i praktycznie nikt nie powalczył o jego powrót. Całą historię IC Matejko opisywaliśmy w artykule pt.: Gorzów: Pociąg, który nigdy nie odjechał, będzie... zlikwidowany!

Apel do polityków: Dziennikarze betonu w PKP IC nie przebiją. Potrzebna jest Wasza pomoc

Dlaczego z Gorzowa jadą tylko cztery dalekobieżne pociągi? Jedną z przyczyn jest oczywiście brak taboru. Lokomotyw spalinowych jest jak na lekarstwo, a najbliższa lokomotywownia PKP Intercity obsługująca Gorzów znajduje się w... Gdyni! Nie zmieni się nic, dopóki nie będzie elektryfikacji. 

Czas więc po raz kolejny zaapelować do władz. Do posłanek, które za czasów rządu PiS z takim poświęceniem walczyły z kolejowymi problemami Gorzowa. Teraz partie obu posłanek będą przy władzy. Zarówno Krystyna Sibińska, jak i Anita Kucharska - Dziedzic już niebawem będą miały swoich silnych reprezentantów w rządzie. Apelujemy więc o wzmocnienie działań, pukanie do ministerialnych drzwi. Dla posłanek z PO i Lewicy powinny być teraz otwarte!