Krzysztof Rutkowski i Waldemar Strychanin (fot. Bartosz Zakrzewski)
Wczoraj w Hotelu Mieszko odbyła się konferencja prasowa z udziałem detektywa Krzysztofa Rutkowskiego i Waldemara Strychanina. Właściciel sieci gorzowskich aptek uważa, że jest szantażowany przez swojego byłego współpracownika i obawia się o życie swoje i swojej rodziny.
Na konferencję prasową z gorzowskimi dziennikarzami Krzysztof Rutkowski przybył w towarzystwie dwóch ochroniarzy i pracownika portalu Patriot24.net. Jak tłumaczył, do Gorzowa przyjechał, bo o jego pomoc zwróciło się środowisko medyczne województwa lubuskiego w związku z przypadkami zastraszania. Kilkanaście minut później na sali pojawił się Waldemar Strychanin, właściciel sieci aptek, który twierdzi, że był szantażowany przez swojego byłego współpracownika, Marka J.
- W krótkim okresie zostały mi podrzucone dokumenty służbowe i list pożegnalny, w którym zażądano wiele warunków, w tym 160 tysięcy złotych. Później zacząłem otrzymywać groźby. Ponadto Marek J. nakłaniał dziennikarzy, by pisali o mnie oczerniające teksty. W materiale z czerwca ubiegłego roku zapisana jest formuła, że jeśli wariant "a", czyli 160 tysięcy zł nie przejdzie, to przejdzie wariant "b" zakładający, że podpisze umowy z mediami i uzyska z nich znacznie więcej pieniędzy, a dla mnie będzie to długa i męcząca droga - relacjonował Strychanin.
Marek J. miał zażądać pieniędzy i wskazać numery kont, na które przedsiębiorca miał przelać wyznaczone kwoty. Ponieważ tego nie zrobił, miał otrzymać maila o treści: "Wyprostujcie panowie kręgosłupy, w czwartek przejedzie po nich walec".
Ponadto Marek J. skontaktował się ze współpracownikiem Gazety Lubuskiej, który stworzył tekst negatywnie opisujący działalność sieci aptek Strywald. - Tekst ten jest wysyłany do lekarzy, szpitali, punktów medycznych na terenie Gorzowa. To zemsta, by wykluczyć konkurencję. Dodatkowo Marek J. związał się z jedną z aptek, która chciała przejąć sieć aptek jego byłego pracodawcy - mówi Krzysztof Rutkowski.
Waldemar Strychanin zdradza, że jego rodzina obawia się o swoje zdrowie i życie. Sprawa została zgłoszona do prokuratury, ta jednak umorzyła postępowanie. Rutkowski twierdzi, że działania jego firmy mają charakter prewencyjny i nie zostawia suchej nitki na gorzowskiej prokuraturze.
- Gdybyśmy mieli realizować tę sprawę od początku, doprowadzilibyśmy do skutecznego przekazania pakietu o równowartości 160 tys. zł i doszłoby do zatrzymania sprawcy na gorącym uczynku - twierdzi detektyw i apeluje, by wszyscy zastraszeni przez Marka J. się do niego zgłaszali. - Jeżeli prokuratura w Gorzowie nie wie co robić w takich przypadkach, pokażemy co można zrobić z osobą, która w sposób rozbójniczy wymusza pieniądze.
Co na to prokuratura? - Postępowanie w tej sprawie jest w tej chwili umorzone po raz drugi. Prokurator zlecając czynności w tej sprawie, ustalił ponad wszelką wątpliwość, że nie mamy tu do czynienia z groźbą bezprawną jeśli chodzi o korespondencję między tymi dwoma osobami. Okoliczności, które zostały ujawnione są przedmiotem prowadzonego obecnie w prokuraturze rejonowej postępowania przygotowawczego w sprawie wyłudzenia przez spółkę GWM z tytułu funduszy unijnych kwoty ponad miliona złotych. Postępowanie jest prowadzone w sprawie i w nim Marek J. ma postawione zarzuty poświadczenia nieprawdy i próby wyłudzenia dotacji na podstawie nieprawdziwych danych zawartych w fakturach - poinformował Dariusz Domarecki, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gorzowie.
Decyzja prokuratora jest nieprawomocna i została zaskarżona do sądu rejonowego, gdzie obecnie zażalenie jest rozpoznawane. Informacja o groźbach związanych z przejechaniem walcem po kręgosłupie, nie pojawiła się w aktach sprawy, zarówno ze strony pokrzywdzonego, jak i świadków. - Nigdzie nie pojawiło się takie stwierdzenie, dlatego też nie mówimy o groźbie bezprawnej. Mówimy tylko o tym, że Marek J. żądając zapłaty określonej kwoty wskazywał, że jeśli nie otrzyma pieniędzy to ujawni nieprawidłowości, które miały miejsce w spółce GWM - zakończył Domarecki.