Sprawa wpływowego działacza PO Tomasza Możejki, która trafiła do prokuratury, powoli zmierza do końca. Śledczy badają dwa wątki. Przy pierwszym - który dotyczy ustawki na dyrektorski stołek - prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa. Drugi jest wciąż prowadzony, ale nieoficjalnie wiemy, że zostanie umorzony.
Czy Tomasz Możejko, niegdyś sekretarz lubuskiej Platformy Obywatelskiej, a dziś dyrektor Agencji Nieruchomości Rolnych w Gorzowie złamał prawo? Z tym pytaniem od października mierzy się prokuratura w Koszalinie i w Warszawie - do tych jednostek trafiła bowiem sprawa. Śledczy mają co robić, bo na polityka PO doniósł w lipcu Marek Surmacz, radny Prawa i Sprawiedliwości. W swoim zawiadomieniu Surmacz napisał, że Możejko złamał prawo, bo zatrudnił w agencji, którą kieruje Mirosława Bukiewicza, prywatnie męża posłanki PO Bożenny Bukiewicz. Przestępstwo zdaniem radnego było, bo Możejko zatrudniając życiowego partnera posłanki udzielił jej korzyści osobistej. Sprawa ma też drugi wątek, o którym również wspomniał Surmacz. Chodzi o konkurs na stanowiska szefa ANR, który wygrał Możejko. Według radnego PiS doszło do ustawienia konkursu, bo prezes agencji Wojciech Kuźmiński (PO) zdecydował, że kandydaci na szefów oddziałów terenowych nie muszą mieć doświadczenia na kierowniczych stanowiskach w administracji państwowej. Możejko nie spełniał tego warunku przed ogłoszeniem konkursu. Kiedy podstawowa przeszkoda zniknęła objął stanowisko dyrektora oddziału agencji w Gorzowie. - W ten sposób prezes ANR dopuścił się typowego przestępstwa urzędniczego, przekroczył swoje uprawnienia i działał na szkodę interesu publicznego - ocenia Surmacz.
Dwa wątki sprawy rozdzielono - sprawę Bukiewicza wszczęła koszalińska prokuratura, wątek konkursu Możejki trafił do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście Północ.
Jeden konkret już jest. Śledczy ze stolicy nie doszukali się znamion przestępstwa i odmówili wszczęcia śledztwa. - Podjęliśmy decyzję o odmowie wszczęcia śledztwa w tej sprawie, bo nie stwierdzono znamion czynu zabronionego - mówi Lucyna Korga-Mazurek, wiceszefowa warszawskiej prokuratury.
Sprawę domniemanej korupcji, czyli zatrudnienia męża posłanki PO nadal prowadzą śledczy z Koszalina. - Nadal prowadzimy czynności w tej sprawie, ale jeszcze w grudniu powinny zapaść kluczowe decyzje dla sprawy - zapowiada Aneta Skupień, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Czynności, o których opowiada, to głównie przesłuchanie świadków i sprawdzanie dokumentów w gorzowskim oddziale Agencji Nieruchomości Rolnych. Co ciekawe nie wykonywali ich prokuratorzy, ale na ich zlecenie Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Prokurator Skupień informuje, że CBA swoje już zrobiła, a wyniki ich pracy trafiły do Koszalina. Co dalej ze sprawą? Śledczy mogą oczywiście przedłużyć śledztwo i dalej szukać dziury w całym, ale jak udało nam się nieoficjalnie dowiedzieć, postępowanie potrwa do 25 grudnia i zostanie umorzone. W taki finał sprawy wierzy sam Możejko, na którego Surmacz rzucił oskarżenia. - Nie złamałem prawa. Zarzuty, o których napisał radny to bzdura. Sprawa ma wyłącznie charakter polityczny. Cieszę się, że trafiła do prokuratury, bo będzie w końcu wyjaśniona - tłumaczy Możejko.
Sprawa ma też drugie dno. Chodzi o ewentualne konsekwencje, które może ponieść radny Surmacz. Już w lipcu, kiedy składał swój donos, Bożenna Bukiewicz zażądała od niego publicznych przeprosin i zagroziła sądem o naruszenie dóbr osobistych i świadome działanie podważające zaufanie niezbędne do wykonywania funkcji posła. Bukiewicz jak dotąd do sądu nie poszła. Podobnie postępuje Możejko. Jednak jak mówią ważni politycy PO, to gra na przeczekanie. - Oboje czekają na postanowienie o umorzeniu i wtedy uderzą z grubej rury. Posypią się pozwy, bo zarówno Bukiewicz, jak i Możejko nie odpuszczą tej sprawy. Surmacz będzie miał kłopoty, jeśli prokuratorzy niczego nie znajdą - mówi nam anonimowo wpływowy polityk Platformy.