Rozmowa z Jakubem Derech-Krzyckim, wiceprzewodniczącym Rady Miasta z klubu Nadzieja dla Gorzowa
Czego się pan spodziewa po budżecie na 2013 rok?
- Niczego dobrego. To będzie budżet przetrwania. Chociaż moim zdaniem nie będzie aż tak źle i nie warto straszyć mieszkańców. Wszystko co ma w mieście działać nadal będzie funkcjonować. Autobusy i tramwaje będą jeździć, szkoły, żłobki i przedszkola będą funkcjonować.
Czekają nas też podwyżki. Już słyszymy zapowiedzi, że zdrożeje woda oraz ścieki.
- Woda i ścieki będą droższe i w perspektywie czasu dalej będą drożeć. Nie jest to jednak w żadnym stopniu związane z budżetem Gorzowa, ale z wielką inwestycją, którą realizuje PWiK.
Na jakich inwestycjach zależy panu najbardziej w przyszłym roku?
- Chciałbym żeby w budżecie znalazły się inwestycje, na które można uzyskać środki zewnętrzne. Myślę o drugim odcinku ul. Warszawskiej czy też o ul. Kobylogórskiej, na którą możemy pozyskać pieniądze z programu „schetynówek”. Musimy też postawić na drobne inwestycje, czyli remonty chodników i skwerów. Priorytetem budżetu powinno też być zabezpieczenie pieniędzy na wkład własny, który będzie niezbędny, żeby starać się o pieniądze z Unii Europejskiej.
W poniedziałek radni sejmiku będą uchwalać Strategię Rozwoju Województwa Lubuskiego. Tam też znajdą się inwestycje, które powstaną w Gorzowie. Jak ocenia pan aktualną listę tych propozycji?
- Moim zdaniem brakuje tam bardzo ważnej pozycji, czyli budowa ośrodka onkologii, o którym od dawna dużo się mówi. Z uchwalenia tej strategii jednak nie wynika na 100 proc., że te rzeczy, które tam będą zapisane zostaną zrealizowane. Dziwię się natomiast niektórym projektom, które są wpisane na tę listę. Weźmy np. Rozwój Winnicy Lubuskiej w Zaborze. Czy to jest rzecz, która ma wpływ na rozwój województwa lubuskiego? Wątpię.
Gdyby miał pan możliwość wpisać na tę listą jedną inwestycję. Co by to było?
- Wpisałbym utrzymanie Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie w formie publicznej jednostki służby zdrowia, a nie przekształcanie go w spółkę.
W przeszłości był pan dyrektorem gorzowskiego szpitala. Jak pan ocenia pomysł przekształcenia go w spółkę?
- Bardzo negatywnie, bo to jest olbrzymie niebezpieczeństwo, którego nikt nie chce zauważyć. To pomysł, który został wywołany zmianą przepisów, a dokładnie zmianą ustawy o działalności leczniczej. Ten projekt przewiduje, że długi szpitala muszą pokryć samorządy albo trzeba zadłużoną lecznicę przekształcić w spółkę. To działanie, które skarze populację 160 tys. osób w Gorzowie i w okolicach na brak publicznego szpitala.
Ma pan lepszy pomysł na oddłużenie naszego szpitala?
- Powinno nastąpić zwykłe oddłużenie z budżetu państwa. To nie jest sprawiedliwie rozwiązanie, że oddłużenie stosuje się tylko pod szantażem przekształcenia w spółkę.
Dyrektor szpitala Marek Twardowski przekonuje jednak, że po zmianie w spółkę nic nie zmieni się dla przeciętego pacjenta.
- Polecam przyjrzeć się temu, co się dzieje w kilku szpitalach w Warszawie, które przemianę w spółkę już przeszły. Po tej zmianie szybko pojawiły się informacje ile kosztuje określona usługa. Musimy pamiętać, że szpital, który działa w formie spółki ma prawo pobierać opłaty od pacjentów. Możemy dojść do takiej sytuacji, że skończy się limit z NFZ na daną usługę i żeby ją uzyskać, trzeba będzie za nią zapłacić. Oprócz tego, w szpitalu, który jest spółką przestają obowiązywać normy zatrudnienia, które są przestrzegane w publicznych. Mało tego, tajemnicą Poliszynela jest, że szpital na Dekerta jest zbyt mały i mówi się głośno o tym, że powinno się budować nowe obiekty po to, żeby zmieściła się w nich onkologia.
Na ile prawdopodobny jest scenariusz, o którym pan mówi?
- Jak na razie sprawdzam takie rozwiązanie w Gorzowie, bo w stolicy już to funkcjonuje. Jestem umówiony na spotkanie z byłym ministrem zdrowia Markiem Balickim. Takie przykłady można mnożyć. Tylko, że w Warszawie jest dużo lepsza sytuacja, bo jeśli nawet szpitale ograniczają darmowe usługi, to pacjenci mogą wybierać między lecznicami. W Gorzowie, po zmianie szpitala w spółkę zostanie tylko jeden szpital.
Czuje się pan człowiekiem prezydenta?
- Oczywiście, że tak. Życzę mu, żeby spokojnie dokończył swoją kadencję.
Długo był pan na politycznym aucie. W wyborach do rady miasta zdobył pan 721 głosów. To dla pana dużo?
- Ani dużo, ani mało. Gdyby nie kiepskie czasy dla lewicy to wynik byłby lepszy. Rozumiem, że przez długi okres oderwania od polityki dałem się zapomnieć gorzowianom.
Rok później w wyborach do Sejmu, zgarnął pan trzy razy więcej głosów.
- Trudno porównać ten wynik. Mój wynik w wyborach na posła jest i tak mniejszy niż ten w wyborach samorządowych. Składa się na to wiele czynników. Choćby to, że w wyborach na radnego mamy tylko pięć okręgów, a posła wybiera całe województwo.
Ostatnie wybory do Sejmu były pamiętne, choćby dlatego, że Jan Kochanowski nie zdobył mandatu z uwagi na pański wysoki wynik. Dzwoni do pana czasami z pretensjami, że zabrał mu pan fuchę na Wiejskiej?
- Do mnie nie dzwoni, ale słyszałem, że gdzieś takie głosy krążą (śmiech).
Chce pan być prezydentem Gorzowa?
- Za wcześnie na takie spekulacje. Dużo zależy od tego jaki przebieg będzie miała rozprawa przed Sądem Apelacyjnym w Szczecinie. Dzisiaj jesteśmy w sytuacji, w której prezydent pozwala sobie na odważne tezy. M.in. zarzuca niekompetencje sądowi i biegłej. Chociaż gdyby słuchać ekspertów, którzy twierdzą, że najczęstszym błędem polskiego wymiaru sprawiedliwości jest powielanie uzasadnień z oskarżeń prokuratury...
Fakt, to częsty przypadek. Kiedy aresztowano prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka, w uzasadnieniu napisano, że ten był wielokrotnie karany.
- Pamiętam ten moment. Szkoda, że dzisiaj nikt nie chce tego słuchać. To był autentyczny skandal. Sąd w swoim uzasadnieniu napisał, że prezydent był wielokrotnie karany. Na drugi dzień sąd napisał, że to była ewidentna omyłka drukarska, ale w międzyczasie prezydent trafił za kratki.
Jak odbiera pan podchody politycznej konkurencji, która wręcz z niecierpliwością oczekuje na start w wyborach na prezydenckich w Gorzowie?
- Nie komentuję tego. Powiem jedynie, że to przedwczesne i nieeleganckie.
Gdyby prezydent zakończył swoją kadencję i właśnie pana poparł w kolejnych w wyborach. Jak by pan zareagował?
- Prezydent już kiedyś tak mówił, ale wydaje mi się, że to będzie jego ostatnia kadencja. Chociaż równie łatwo mogę sobie wyobrazić, że prezydent zostanie uniewinniony. A wtedy, jeśli tylko zechce to będzie w Gorzowie dożywotnim prezydentem.