Na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy
16 czerwca 2012,
12:08
(fot. Bartosz Zakrzewski)
- Musimy stąd odejść. Dokąd? Chyba do urzędu dla bezrobotnych, wyjścia innego nie ma - mówią kupcy, którzy od 30 lat handlują na ryneczku przy ul. Garbary. Na dwa tygodnie przed likwidacją rynku są już zrezygnowani. Ich walka o ocalenie bazaru nie przyniosła rezultatu
Na małym bazarku na rogu ulic Sikorskiego i Garbary cały czas tętni życie. Ktoś (kupując truskawki) gawędzi o meczu Polska - Rosja, ktoś przychodzi oddać zaległe parę złotych, bo ostatnio zabrakło mu do pomidorów. Małej dziewczynce wypadają z dłoni czekoladowe lody gdy biegnie przez środek ryneczku. To z wrażenia, bo wygrała właśnie w automatach przy piekarni pierścionek z motylem i biegnie pochwalić się babci.
Ale wśród sprzedawców panuje ponury nastrój. Niedługo tętniące życie bazaru skończy się. Miasto planuje go zlikwidować. Jest to związane z koncepcją zagospodarowania terenów wokół Kłodawki na cele rekreacyjne. Rynek nie pasuje do tego planu. Kupcy mają opuścić plac do końca czerwca.
Po poradę do warzywniaka
Romualda Zakrzewska codziennie wstaje o godzinie 4 nad ranem i jedzie z mężem po warzywa i owoce, najczęściej na Przemysłową albo na Małorolnych. Prosto stamtąd, już ze świeżym towarem, wracają do domu, żeby go umyć. Potem ładują to znów do skrzynek i jadą na ryneczek przy ul. Garbary, rozłożyć warzywa i otworzyć kiosk. I tak od 28 lat.
Ale pani Romualda lubi tę pracę. Przedtem pracowała w kombinacie budowlanym. To była praca za biurkiem, a ona potrzebowała pracy w ruchu, z ludźmi. Otworzyli z mężem warzywniak i od razu pokochała to zajęcie. Lubi ludzi, którzy u niej kupują. Lubi to, że cały czas coś się dzieje, ktoś przychodzi porozmawiać. Doradza klientom przepisy, na przykład jak zrobić ogórki małosolne albo jak dobrze ugotować brokuły. Niedługo jednak pożegna się z ryneczkiem i nie wie, dokąd pójdą i co się stanie z ich interesem.
- Miasto nie zapewniło nam innego miejsca na prowadzenie handlu. Jedyne wyjście, to wynająć któryś z wolnych lokali w mieście. Ale to dla nas niemożliwe. 5 czy 6 tysięcy na wynajem na samych warzywach nie da się zarobić - mówi Romualda Zakrzewska. - Nie mam siły już nawet o tym mówić. Czuję się skrzywdzona. Tyle lat sprzedawaliśmy tu warzywa gorzowianom, tyle lat płaciliśmy podatki dla miasta. Teraz się nas pozbywają. A tu był mój drugi dom, na tym rynku było moje całe życie - mówi.
Na niewielkim placu na rogu ulic Sikorskiego i Garbary handel kwitnie od lat 60-tych. Wtedy stały tam odkryte stragany z najrozmaitszymi towarami. 30 lat temu postawiono tam kioski. Było stoisko obuwnicze, z artykułami szkolnymi, mięsne czy budka z pieluchami. Przez lata wiele się na rynku zmieniło, ale do dziś działają dwa warzywniaki i kiosk z drobiazgami. Są tam też istniejące od kilkunastu lat kantor i lombard, piekarnia (wcześniej kiosk tytoniowy) oraz sklepik z bielizną.
W ubiegłym roku kupcy dowiedzieli się o planach likwidacji bazaru. Miasto poinformowało ich, że mają się wynieść do stycznia 2012 r. - Nie wyobrażaliśmy sobie tego, walczyliśmy - mówią właściciele stoisk. Wysłali petycję w obronie ryneczku, pod którą podpisało się kilkaset osób, głównie klienci robiący tam zakupy od lat. Jedynym efektem, jaki udało się w ten sposób osiągnąć, było przesunięcie terminu likwidacji rynku ze stycznia na koniec czerwca.
Cały Stilon tam kupował
Genowefa Masłowska siedzi na krześle w swoim kiosku i zamartwia się. Martwi ją to, co będzie, gdy zamkną bazar. To, co zarabia na sprzedaży, pozwala jej na zakupy leków, które potrzebuje, bo ciężko choruje od lat. Od 30 lat prowadzi tam kiosk z drobiazgami. Od początku asortyment wybiera sama, cały czas podobny: rajstopy, czapeczki, grzebienie, spinki, koronkowe serwety, pulowery męskie, damskie bluzki, papierosy, zabawki, lakiery do paznokci.
Zanim otworzyła kiosk, pracowała w cyrku. Jej mąż był tam muzykiem, ona prowadziła świetlicę. Jeździli z cyrkiem po różnych krajach, Rumunia, Jugosławia, po 60 miast w ciągu roku. Ale zawsze ciągnęło ją do handlu, więc gdy podróże z cyrkiem się skończyły, otworzyła kiosk na ryneczku przy Garbary. Na początku interes szedł świetnie. Masowo szły okulary słoneczne, paski, kolczyki, ludzie wywozili to na handel do Bułgarii.
Panią Genowefę stać było na wczasy lecznicze w Bułgarii, na leczenie kręgosłupa w Rumunii. - Pod kioskiem były kolejki. Ulica Sikorskiego żyła dużo bardziej niż dziś. Codziennie rano i po południu tłumy pracowników Stilonu czy Silwany ciągnęły z dworca do swoich zakładów. Wszyscy po drodze robili zakupy na ryneczku.
Teraz jest gorzej, ruch mały, ale to, co zarabia w kiosku, wystarcza na przetrwanie. Bo z samej emerytury jej i jej męża nie będzie to możliwe, nie wystarczy im na leki. - Jestem ciężko chora od lat, ta praca wśród ludzi podnosiła mnie na duchu, pomogła mi wyjść z choroby. A teraz mam 76 lat, nic już nie zrobię. Pójdę siedzieć w domu i to mnie chyba wykończy - mówi.
Także od 30 lat na bazarze stoi warzywniak prowadzony przez państwo Lubczyńskich. - Mamy bardzo dużo klientów, przyjeżdżają ź całego miasta. Ludzie doceniają takie warzywniaki. Wpadają tu nie tylko po zakupy, zżyli się z nami. To się pożalą, to pochwalą czymś. Będzie im brakować tego ryneczku. Mnie też. To był mój drugi dom, a zostanie tylko żal - mówi Maria Lubczyńska. - Nie mamy dokąd przenieść interesu - dodaje.
Na pytania o dalsze plany, tylko wzrusza ramionami bezradnie.
Czas smutnych dni
- Ma pan jakiś tani chlebek? Dla kaczuszek potrzebuję, idę nakarmić je do parku - mówi pani w kwiecistej sukni przy okienku małej piekarni na bazarze i dostaje bochenek za 1,7 zł. Piekarnię prowadzi Paweł Gaweł wraz z żoną. Pochodzą z Ostrowca Świętokrzyskiego, a w Gorzowie osiedlili się po studiach, przyciągnęła ich tu praca. Na początku byli przedstawicielami handlowymi, a 13 lat temu otworzyli kiosk z papierosami na ryneczku na rogu ulic Garbary i Sikorskiego. Cieszyli się okropnie - w końcu byli na swoim. Interes szedł świetnie. Szybko kupili mieszkanie, urodziła im się córeczka.
A rok temu przebranżowili się - teraz w białym kiosku sprzedają pieczywo i lody z automatu. Ostatnio jednak w ich rodzinie nastały smutne dni. - Bardzo nas boli to, że miasto nic dla nas nie zrobiło. A my od tylu lat dajemy na tym rynku mieszkańcom nasze usługi. Ludzie lubią tu robić zakupy, bardziej niż w supermarkecie. Przychodzą tu z parku po lody dla dzieci, kaczuszki w parku karmią naszym chlebem. Teraz klienci są zbulwersowani - mówi. - My tym kioskiem utrzymujemy całą rodzinę, mamy siedmioletnią córkę, mieszkanie na kredyt. Jeszcze pięć lat będziemy spłacać maszynę do robienia lodów. Nie wiem, gdzie pójdziemy. Chyba do urzędu dla bezrobotnych. Jest dramat. Wczoraj aż polały się w domu łzy - opowiada Paweł Gaweł.
Kwietniki zamiast warzyw
Anna Krajewska, pracująca w kiosku z bielizną, wystawia przed drzwi stojaki z koszulami nocnymi. Poza tym, że tu pracuje, jest też klientką ryneczku od 20 lat.
- To, że ryneczku nie będzie, woła o pomstę do nieba! - denerwuje się. - Tu robi się nie tylko zakupy. Tu ludzie są zżyci, i sprzedawcy, i klienci. Jak wielka rodzina. Zawsze można z kimś pogadać, nawet pożalić kupując warzywa czy dostać przepis na obiad. Dla mnie zamknąć ten rynek to jakby amputować mi rękę - twierdzi.
Do czasu, aż pojawi się konkretny pomysł wykorzystania tego miejsca, na placu po ryneczku powstanie eko skwer. To pomysł plastyka miejskiego Igi Januszewskiej. Ma to być pełen roślin kącik do odpoczynku dla gorzowian, z ekologicznymi meblami miejskimi. Staną tam też słupy z najciekawszymi plakatami o tematyce ekologicznej.
- Nie wiemy jeszcze, jak dokładnie wyglądać będą te elementy, powstaną one w pewnym stopniu spontanicznie, podczas warsztatów zorganizowanych specjalnie w tym celu - objaśnia Iga Januszewska. - Kupcy do 2 lipca mają wydać teren i właśnie wtedy ruszymy z warsztatami. Jeśli pogoda pozwoli, odbędą się na placu po targowisku. Zamierzamy zmontować wszystko w dwa dni - mówi.
Ekologiczne meble zaprojektują projektanci z Katedry Mebla na Wydziale Architektury i Wzornictwa Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, a wykonane będą właśnie podczas warsztatów przez grupę wolontariuszy. - Wciąż czekamy na zgłoszenia od osób, które chcą z nami wspólnie stworzyć eko skwer i wziąć udział w warsztatach - zapowiada Januszewska.
Niektórzy handlarze pogodzili się już z utratą swojego bazaru. Niektórzy jednak wciąż walczą. Ewa Gaweł spotkała się z urzędnikami w tej sprawie po raz kolejny. - Chcę ich prosić o to, by pozostawili nas chociaż do końca lata. Akurat teraz jest najlepszy sezon na świeże warzywa i owoce, no i lody - mówi. Nie wiadomo, jakie będą efekty tych spotkań. Jeśli niepomyślne dla kupców, wtedy już na początku lipca tam, gdzie wiele pokoleń gorzowian kupowało warzywa i owoce, będzie zielony skwer.