Wiadomości

Garnek, rynek i muzyka

16 maja 2012, 12:53
(fot. Bartosz Zakrzewski)
Gdy przychodzą ciepłe dni, oni muzyką umilają nam pobyt w centrum. Na różne sposoby. Instrumentami wyjątkowymi, jak bęben przymocowany do roweru czy garnki. Jest też zwyczajnie - melodyjny śpiew i gra na gitarze. Wraz z wiosną muzyka znów zaczęła rozbrzmiewać na gorzowskich ulicach. Kim są ci, których słyszymy w mieście? Poznajcie Jacka, Gosię, Adę...
- Ty, patrz, gościu na rowerze będzie grał - mówi chłopak w dresie do kolegi. Przypatrują się rozkładającemu swoje instrumenty Jackowi Szmytkowskiemu, który właśnie przygotowuje się do gry pod Studnią Czarownic. A wśród instrumentów są m. in. stare garnki, zardzewiałe pokrywy, złamany talerz perkusyjny, plastikowe wiadra po farbach, krowie dzwonki, nawet rower jest elementem całego instrumentarium - między ramy jaskrawożółtej kolażówki wciśnięty jest bęben perkusyjny. Jacek chwyta pałeczkę i zaczyna grać.

Pan gra na wiaderku

Pan w dżinsowej kamizelce podbiega, wrzuca garść drobnych, ale zaraz wraca i wrzuca kolejną. - Zobacz mamo, pan gra na wiaderku! - woła mały chłopczyk z lizakiem.
Prawie każdy zatrzymuje się patrząc na dziwne instrumenty, z których wydobywają się prawdziwe perkusyjne brzmienia.
Jacek Szmytkowski to młody, 20-letni perkusista z Gorzowa. Gra w gorzowskich zespołach Anteny i Żółte Kalendarze oraz w niedawno założonym, a coraz bardziej popularnym Forbidden Souls. Fascynują go instrumenty rytmiczne, perkusyjne. Obok perkusji jego drugą miłością są bębny.
Prowadził warsztaty bębniarskie dla dzieci w Miejskim Centrum Kultury, można go też spotkać na czwartkowych warsztatach bębniarskich w klubie muzycznym Mana Mana.
Na perkusji gra od 12. roku życia. Zaczęło się od tego, że jego starszy brat założył zespół, próby robili w domu. - I perkusja tam ciągle była. Zacząłem sobie trochę pukać i od razu złapałem zajawkę. Chciałem iść do szkoły muzycznej, ale nie przyjęli mnie. Mówili, że nie mam słuchu i poczucia rytmu. Ale po paru miesiącach zwolniło się miejsce i dostałem się do szkoły - mówi.
Na pomysł grania na garnkach wpadł podczas majówki w Wilnie. By trochę dorobić, zaczął tam grać na bębnach na ulicy. Szybko jednak zmienił zdanie. - Pomyślałem, że bębny już przejadły się ludziom. Chciałem spróbować czegoś innego - tłumaczy.

W Wilnie pod katedrą

W piwnicy znalazł kilka wiader, garnków i poszedł z tym pod katedrę wileńską. - Wcześniej widziałem takie rzeczy parę razy na youtubie, ale nigdy tego nie robiłem. Był stres, tam mnóstwo ludzi, a ja nie wiedziałem, jak to robić. Ale zacząłem wydobywać z tego dźwięki i zrobił się tłum. Pojawił się jeden koleś robiący przy tym fikołki, inny tańczył capoeirę, więc zagrałem jeszcze bardziej, jeszcze mocniej. Ludziom się podobało. W trzy godziny zarobiłem 110 zł - mówi.
Gorzowskich przechodniów też widok chłopaka grającego na garnkach i wiadrach intryguje. - Myślałem, że takie rzeczy to tylko w telewizji można zobaczyć - mówi Roman Rodziewicz. Szedł właśnie po zakupy do Tesco, gdy zatrzymała go muzyka Jacka. Spędził na ławeczce na Wełnianym Rynku aż pół godziny.
Ludzie na taką atrakcję nie szczędzą pieniędzy - do metalowej puszeczki nie trafiają, jak to zwykle bywa, tylko najdrobniejsze monety. Wrzucane są dwu, pięciozłotówki.
- Dla mnie to coś nowego, trzeba szukać tego brzmienia. Perkusja to nie wszystko. Poza tym przy okazji mogę zarobić trochę. Jaki mógłby być dla mnie lepszy sposób na zarabianie, niż robienie tego, co lubię? No i mam swoich fanów, od pięciolatków aż po emerytów - mówi Jacek.

Buskerzy to nie nowość

Mówi się na nich buskerzy, czyli artyści pokazujący swoją twórczość na ulicy. Zabawianie przechodniów to zjawisko bardzo stare. W średniowieczu na ulicach miast spotykano dziadów wędrownych, mieszkańców miast zabawiali liczni śpiewacy jarmarczni. Dawni grajkowie nierzadko sprzedawali swoje utwory w postaci druczków z tekstem i wskazówką, na jaką melodię powinno się śpiewać piosenkę. Muzykowanie uliczne bywało też połączone z innymi zajęciami, jak np. akrobatyka, żonglerstwo, czy... wyrywanie zębów. Dawniej ten zabieg był bowiem postrzegany jako widowisko, i to bardzo atrakcyjne.
Do dziś artyści uliczni są praktycznie wszędzie, w dużych i małych miastach, latem i zimą. W Gorzowie nie ma ich wielu, jeśli już, to tylko muzycy, i raczej w centrum, głównie na Wełnianym Rynku lub pod katedrą.

Liceum wojskowe, a po godzinach... śpiew

Latem jeżdżą stopem nad morze, by tam śpiewać na promenadach, a gdy nie są nad morzem śpiewają na ul. Hawelańskiej. Ławeczka na deptaku, naprzeciwko baru z naleśnikami, to stanowisko Gosi Pajdzik i Ady Lehrman. Stamtąd na cały deptak rozbrzmiewają rockowe kawałki („to śpiewamy dla siebie”) i stare, znane wszystkim przeboje („to dla ludzi, żeby mogli sobie powspominać”).
Dziewczyny właśnie rozpoczęły swój sezon na uliczne granie i śpiewanie. Jedna w turkusowych trampkach, druga w ciężkich wojskowych butach, obie w skórzanych kurtkach z ćwiekami. Ada gra na gitarze i śpiewa, Gosia śpiewa. Nie grają w żadnym zespole, nie występują przed większą publicznością. Ale śpiewają od dziecka, od dzieciństwa też się przyjaźnią.
Gosia: - Od dziecka chciałam śpiewać i śpiewam cały czas.
Ada: - Muzyka była we mnie odkąd pamiętam. W wieku 11 lat dostałam od rodziców na gwiazdkę wymarzoną gitarę, i tak się zaczęło.
Granie na ulicy rozpoczęły rok temu, wiosną. - Chciałyśmy po prostu sobie pośpiewać, pobawić się, zarobić trochę kasy i potem poimprezować. Ale głównie chodzi nam o to, żeby inni nas usłyszeli. Lekkie opory były. „Może jutro” powtarzałyśmy sobie przez jakiś czas. Ale wyszłyśmy i było fajnie.
Fajnie było widzieć, że ludzie to lubią - opowiada Ada. Przechodnie potrafią być hojni, za kilka godzin grania młode artystki zbierają nawet do stu złotych.
Ada jest licealistką z IV LO w Gorzowie, rok przed maturą. Po maturze planuje iść na studia związane z muzyką. Chce być muzykoterapeutką. - Chciałabym pomagać ludziom, dając im przyjemność poprzez muzykę - tłumaczy.
Gosia właśnie skończyła wojskowe liceum w Sulęcinie. Przed nią są egzaminy do wojska, a gdy to się uda, chce zdawać do szkoły lotniczej w Radomiu. - W liceum mieliśmy mundury, marsze, czołganie, uczyliśmy się tego, jak wygląda życie w wojsku. Wszystko jest tam idealnie poukładane. We wszystkim panuje porządek, wszystko jest dopracowane, czy to maszerowanie czy życie codzienne. I to mi się podoba - mówi.

Pięć dych za „Jesteś szalona”

Dziewczyny, gdy wychodzą śpiewać, nie rozstają się z fioletowym segregatorem. Są w nim teksty piosenek, które śpiewają. Ich repertuar dzieli się na dwie części. Są kawałki zespołów, których same słuchają, m. in. System Of A Down, Green Day, Panic At The Disco. Są też znane przeboje, „Statki na niebie”, kawałki Myslovitz, Hey. Jeden pan był nawet w stanie zapłacić 50 zł za zaśpiewanie dla niego piosenki „Jesteś szalona”. Dziewczyny jednak nie znały tego utworu.
Gosia: - Znane przeboje śpiewamy specjalnie dla ludzi. Żeby idąc ulicą mogli powspominać, ponucić. Ludzie lubią usłyszeć coś, co znają. Podchodzą, śpiewają razem z nami, to jest fajne. Śpiewamy raczej wesołe kawałki. Ludzie nie lubią być przytłaczani. 
Ada: - Wiem, że to tylko ulica, ale takie śpiewanie daje satysfakcję i dużo pozytywnych doświadczeń.
Satysfakcję czuję, gdy ludzie do nas podchodzą, dziękują za to, że urozmaiciliśmy im załatwianie jakichś spraw w mieście.
Satysfakcję czuję, gdy mija nas dziewczyna i widzę, że dzięki nam sama zaczyna nucić piosenkę.
Satysfakcję czuję, gdy widzimy, że ludzie po prostu się cieszą, gdy nas słuchają.

Agnieszka Drzewiecka

Podziel się

Komentarze

Zobacz, jak wygląda Gorzów teraz – kamera na żywo

Imprezy


Pozostałe wiadomości