Wiadomości

Wszystko można pokonać

30 marca 2012, 08:50
Marek Skrobański w trasie (fot. archiwum prywatne)
Bohater naszego tematu tygodnia na rowerze przejechał w ostatnim piętnastoleciu tysiące kilometrów. Co ciekawe na rowerze zaczął jeździć dopiero gdy przeszedł na emeryturę. Dziś ma 70 lat i zapowiada kolejną wielką wyprawę, wszystko po to, by po raz kolejny wyzwolić poczucie niesamowitej wolności i niezależności.
Marek Skrobański jest siedemdziesięcioletnim mieszkańcem Lipek Wielkich. Do emerytury pracował w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym jako nauczyciel. W 1998 roku pierwszy raz zafundował sobie międzynarodową wyprawę rowerową - dookoła Grecji. To go wciągnęło i stał się pasjonatem wypraw i zwiedzania świata na dwóch kółkach. A dlaczego właśnie rower? - To tak wspaniałe urządzenie, proste, raczej się nie psujące, a umożliwiające dotarcie niemal wszędzie. Rower daje poczucie niesamowitej wolności, kontaktu z ludźmi, z przyrodą, inną kulturą. Bo co kraj, to obyczaj - mówi pan Marek.

Świat nie jest taki zły

Skrobański przebył cztery dalekie wyprawy i jak podkreśla, tego typu aktywność to nie tylko zajęcie dla ludzi młodych: - Widać to po moim przykładzie. Jeździć zacząłem dopiero gdy przeszedłem na emeryturę. Na rowerze poruszałem się tylko trochę w szkole średniej, bo przebudowywali most w Santoku i nie jeździły autobusy. Rower wpływa na moją formę fizyczną, ale i psychiczną. Chcę propagować taki sposób aktywności wśród ludzi starszych. Tylko przykład jest przekonywujący w stosunku do innych. A na moim przykładzie można wysnuć wniosek, że nawet ludzie starsi mogą pokonywać rowerem bardzo długie dystanse i stosunkowo małym kosztem zwiedzać swój kraj i cały świat - zauważa.

Obieżyświat z Lipek przyznaje, że w tego typu eskapadach występuje pewnego rodzaju ryzyko, potrzeba trochę odwagi, ale przez wiele lat ciężkich i trudnych wypraw spotykał się głównie z ludzką życzliwością. - Niebezpieczeństwa świata przedstawiane przez media są moim zdaniem przesadzone. Rzeczywistość, z którą się zetknąłem przebywając kilka tysięcy kilometrów wygląda dużo lepiej niż sugerują to środki masowego przekazu - uważa pan Marek.

Być optymistą i wierzyć w siebie

Pierwsza wyprawa Marka Skrobańskiego to objazd po Grecji w 1998 roku. Na rowerze przejechał wówczas 800 km. Bardzo ważny był etap przygotowań: - Przed wyjazdem do Grecji przejeżdżałem dwa, trzy razy tygodniowo po 40-50 km. Łącznie wyszło mi z 1,500 km w ramach przygotowań - zdradza rowerzysta.

W 2000 roku mieszkaniec Lipek Wielkich przebył 6000 km. W ramach treningu przejechał 3000 km i jak wspomina, było to trochę za mało, bo 80 proc. terenu trasy stanowiły góry. Rower często trzeba było prowadzić. - Był to rok milenijny i chciałem zaakcentować ważność naszej kultury chrześcijańskiej. Jako państwo i naród byliśmy kształtowani przez tysiąc lat. Ważne dla mnie było by odwiedzić najważniejsze miejsca, np. Rzym. Udało mi się też spotkać z Papieżem - dodaje Skrobański.
Mężczyzna jechał przez Polskę, Czechy, Austrię, Włochy, Grecję. Trwało to dwa miesiące: - Wspaniale wspominam tę trudną wyprawę. Po powrocie uważałem, że nic trudniejszego nie może mnie już spotkać, ale następne wyprawy były jeszcze gorsze. Wszystko można jednak przeżyć, pokonać. Trzeba być optymistą i wierzyć w siebie. Powodzenie wyprawy zależne jest od tego jaki ustalimy sobie stosunek do niebezpieczeństw, do zaskoczeń różnego rodzaju, ryzyka. Wszystko siedzi bowiem w głowie, a nie w mięśniach. To najważniejsze. Wszystko można pokonać niezależnie od wieku, mając wiarę w ludzi i w siebie.

Najtrudniejsza okazała się wyprawa do Portugalii w 2004 roku, prowadząca przez Czechy, Niemcy, Francję i Hiszpanię. Powrót to dodatkowo Włochy, Słowenia, Węgry i Słowacja. 8000 km pan Marek pokonał w 80 dni.

Trzy lata później Skrobański wrócił na szlak, tym razem z towarzystwem w postaci Jerzego Gąsiorka. Ukraina, Krym, Gruzja, Armenia i powrót przez Turcję, Bułgarię, Rumunię, zachodnią Ukrainę do Polski. Ponad 5000 km. - Same góry, wspaniała wyprawa, ale ciężka - podsumowuje rowerzysta.

Ostatnia eskapada odbyła się w zeszłym roku. Trasa: Litwa, Łotwa i Estonia. 2,500 km przejechane w 25 dni. - Wyruszając jechałem z zupełnie innymi wyobrażeniami tego zapomnianego zakątka Europy. Miasta były piękne, czyste, a spotkałem w nich przyjaznych ludzi i dużo śladów polskości - mówi obieżyświat.

Po wyprawie balet do rana

Większości ludzi wydaje się, że do kilkumiesięcznych wypraw potrzebny jest drogi i markowy sprzęt. Panu Markowi za podstawowe wyposażenie służy rower za tysiąc złotych, malutki namiot za 30 zł, karimata, maszynka i naboje z gazem. Należy jednak pamiętać, że prymitywnie i prosto wyposażonym można jechać na południe Europy. Tam jest gwarancja dobrej pogody i ciepła. Północ to zupełnie inna sprawa. - Dużo zdrowia kosztował mnie przejazd przez Alpy - wspomina mieszkaniec Lipek Wielkich.

Na trasie Skrobański sam przygotowuje sobie posiłki, śpi na dziko i dzięki temu może sporo zaoszczędzić. Na dzień przeznacza z reguły 10 euro. - Finanse zmusiły mnie do narzucenia takiego rygoru. Trzeba dużo jeść, bo to paliwo dla rowerzysty. Trzeba wiedzieć, że podróżując w taki sposób nie zawsze się człowiek wyśpi. Nieraz pałętają się półdzikie psy lub inne zwierzęta. Do tego dochodzi stres. Na południu z człowieka robi się maszynka do wypacania wody. Dlatego bezwzględnie trzeba pić kilka litrów płynów z solami i mikroelementami. Już wiem jak dbać o dietę, ale po pierwszej wyprawie schudłem 17 kilogramów. Pomimo to czułem się bardzo dobrze, ostatni etap jechałem z Zielonej Góry do Lipek - 120 kilometrów. Było oficjalne powitanie, a po nim imieniny jednego z członków rodziny. Na parkiecie tańczyłem do 6 rano nie opuszczając żadnego tańca - chwali się rowerzysta.

Rodzinny sztab

Rodzina to jeden z największych problemów dla samotnego podróżnika. Gdy Marek Skrobański wyjeżdża z domu tworzy się sztab w postaci jego żony i dzieci, który siedzi przy mapach, śledzi jego trasę i wieczorem dzwoni czy znalazł spokojny nocleg i czy wszystko jest w porządku. - Żona zawsze po mojej wyprawie mówi, że ta była tą ostatnią. Dla rodziny to dosyć trudna sprawa. Ale korzystamy z telefonii komórkowej. To ważne, by mieć podstawowe numery pomocy medycznej, ambasady, konsulaty w poszczególnych krajach. Dotychczas jednak nie korzystałem z tych numerów - przyznaje obieżyświat.

Przykład dla rówieśników

Pan Marek przestrzega, że aktywność w starszym wieku jest bardzo ważna. Swoje wyprawy i zwiedzanie świata uważa za posłannictwo i przykład dla rówieśników: - Po skończonej pracy zawodowej życie się wcale nie kończy. W moim przypadku się zaczęło, bo te 14 lat to najpiękniejszy okres w moim życiu. A mam plany na kolejne wyprawy. Żona mówi, że umrę gdzieś na rowerze. Potem to staje się chorobą, człowiek planuje, uważa że to poczucie niesamowitej wolności i niezależności jest piękne i wspaniałe. Po takiej wyprawie ma się wrażenie, że codzienne czynności są tak przyziemnymi sprawami, że to marnowanie czasu. Człowiek żyje w innym świecie.

Kolejna i ostatnia wycieczka rowerzysty z Lipek prowadziłaby przez Mongolię i Chiny. 6,500 km, ale w niezwykle trudnych warunkach. - Mam już 70 lat, ludzie mówią, że jestem ze starego materiału. To byłoby ukoronowanie mojej kariery - kończy obieżyświat.

Filip Praski

Podziel się

Komentarze

Elvis
Zobacz, jak wygląda Gorzów teraz – kamera na żywo

Imprezy


Pozostałe wiadomości