Arek Bosy był gościem na ostatnim sparingu GSPR. Tu podczas rozmowy z prezesem Jankowskim (fot. Marcin Szarejko)
O tym jak wspomina grę w Gorzowie, co skłoniło go do odejścia i o tym, czy do naszego miasta czuje sentyment rozmawialiśmy z Arkadiuszem Bosym, byłym zawodnikiem gorzowskiego GSPR.
- Do Gorzowa przyszedłeś jako młody zawodnik, co spowodowało, że wybrałeś akurat ten klub i to miasto?
Wszystko dzięki pani Joli Kozielskiej, która mnie przekonała do uprawiania tej dyscypliny i przeniesienia się do Gorzowa oraz przede wszystkim dzięki rodzicom, którzy wspierali mnie przez cały ten okres.
- Bez wątpienia w Gorzowie przeżyłeś wiele pięknych chwil, były jednak i trudne momenty?
Z tych trudnych i nieprzyjemnych momentów wspominam jedynie kontuzję oraz że nie zostałem puszczony na ślub własnej siostry z powodu meczu w Puławach, gdzie i tak zostałem wpuszczony na boisko na jakieś 5 minut. Do dzisiaj mam o to żal!
- Ty, chłopak z okolic Zielonej Góry mieszkający w Gorzowie. Były z tego powodu jakieś nieprzyjemności?
Te okolice to mała wieś Skąpe i raczej z tego powodu, przynajmniej na początku, miałem nieprzyjemności, a jeśli chodzi o Falubaz, bo chyba o to pytasz, to nie, zawsze przy poruszaniu tego tematu to były żarty, tym bardziej że wiemy kto jest mistrzem Polski. Przy okazji tutaj pozdrowienia dla Mateusza Stupińskiego.
- Kilkakrotnie ocierałeś się o kadrę, były za to powołania na kadrę B czy kadrę akademicką, to chyba fajna przygoda?
Akademickie Mistrzostwa Świata na Węgrzech to było coś pięknego. Ludzi, których tam poznałem i spotkałem nigdy nie zapomnę, do dzisiaj z większością utrzymuję kontakt. A założenie koszulki z orzełkiem to coś pięknego, mimo że tylko reprezentowałem polskich studentów. Kadra jest moim marzeniem i celem.
- Przyszedł rok 2011 i decyzja o odejściu z Gorzowa. Ciężko było?
Ciężko było rozstać się przede wszystkim z ludźmi, których się tu spotkało i zaprzyjaźniło, aczkolwiek prawie osiem lat spędzonych w jednym miejscu to troszkę dużo, potrzebowałem nowych wyzwań, bodźców, dla dalszego rozwoju było to konieczne. Czas spędzony w Gorzowie będę wspominał bardzo miło.
- Zdecydowałeś się na wyjazd do Niemiec. Ciężko było się przestawić i zaaklimatyzować?
Kłopotów z przestawieniem i zaaklimatyzowaniem się nie było żadnych. Trochę już umiałem rozmawiać po niemiecku, a teraz jeszcze uczęszczam na kurs. Jeśli chodzi o drużynę to również żadnych problemów nie ma i nie było, jesteśmy wszyscy młodzi i nadajemy na tych samych falach pomimo nieznacznych różnic kulturowych
- Mimo że nie grasz w najwyższej klasie rozgrywkowej to poziom jest chyba dość wysoki?
Poziom jest wysoki dzięki reorganizacji w poprzednim sezonie, po którym ponad 15 zespołów z wyższej ligi musiało spaść o jedna klasę niżej. Dzięki temu poziom się podniósł, grają jeszcze w mojej grupie byli reprezentanci Niemiec oraz kadrowicze innych krajów.
- Wróćmy do Gorzowa. Tęsknisz?
Tęsknię, tym bardziej że tu została moja narzeczona, ale w czerwcu to się zmieni. Jak mam tylko wolną chwilę to wpadam do Gorzowa, do chłopaków na trening, odwiedzam znajomych
- Kiedy patrzysz co się tu dzieje nie denerwujesz się?
To co się dzieje to jest parodia. Pan z wyrokiem najwidoczniej ma coś do udowodnienia, szkoda tylko że kosztem sportu, przez który takie miasto jak Gorzów na mapie Polski było fenomenem mając tyle zespołów rożnych dyscyplin, odnoszących sukcesy na poziomie centralnym, jak i europejskim. Gadanie, że dotacje przeznaczone na sport w klubach nie są wykorzystywane na szkolenie młodzieży jest co najmniej idiotyczne. Wystarczy popatrzeć na koszykarki czy piłkarzy ręcznych. Obiło mi się o uszy też stwierdzenie, że kasa idzie na Amerykanki, a nie na gorzowianki, a Tomasz Gollob, Nicki Pedersen, Michael Jepsen Jensen czy Niels Kristian Iversen to rodowici gorzowianie, czy się mylę? Warto jednak budować stadion żużlowy, który pełny będzie ze trzy razy w roku, a mecze pokazywane będą w zakodowanej tv, czy filharmonię, gdzie prawdopodobnie muzykę rodem z Gorzowa trudniej znaleźć niż czterolistną koniczynę. Wszystko zamiast hali sportowej, gdzie mecze koszykarek pokazywane byłyby w europejskiej tv, czy inne mecze lub imprezy, podczas których trybuny pękałyby w szwach praktycznie zawsze - tak jak ma to miejsce w Zielonej Górze. Widać, że honor i patriotyzm lokalny są dla kogoś obce.