Wiadomości

Gorzowski Matrix: Berlin na slajdach, Gorzów w realu

5 grudnia 2025, 10:55, Marcin Kluwak
Gorzów powinien dostawać nagrody. Nie za komunikację, broń Boże - ale za zdolność do przeżywania co kilka miesięcy tej samej opowieści, zawsze w nowej wersji, zawsze w nowej obwolucie, zawsze z nowymi bohaterami i zawsze z tym samym finałem. Tym razem mieliśmy być świadkami przełomu na miarę wpisu do historii europejskiej kolei: Berlin, rozmowy bilateralne, kolej dużych prędkości, nowe połączenia, nowe tory, a wszystko to z Gorzowem w centrum zainteresowania. Ba, nawet powtarzano, że „to historyczna szansa” i że jeśli nie teraz, to kiedy. Gdyby ktoś nie znał realiów, mógłby naprawdę pomyśleć, że do grodu nad Wartą zaczyna właśnie zjeżdżać przyszłość.

Sęk w tym, że przyszłość zajechała tylko na Facebooka.

Bo wszystko zaczęło się jak w westernie: głośno, z fanfarami i zdjęciami w stylu „misja dyplomatyczna w toku”, w których politycy z dumą informowali, że oto rozpoczynają rozmowy o projektach, które łączą Europę. I łączyłyby, gdyby istniały poza prezentacją PowerPoint. Do Berlina pojechali więc pełni wiary, że skoro opowie się Niemcom, jak bardzo Gorzów czeka na nowoczesną kolej, to ci Niemcy momentalnie rzucą wszystko, porzucą swoje priorytety, pobudują trakcję między Kostrzynem a Berlinem, a potem jeszcze dorzucą coś na modernizację linii 203, bo czemu nie - skoro Gorzów jest przecież tak ważny, że prawie o nim słyszał ktoś w Brandenburgii.

I rzeczywiście - spotkanie się odbyło. W Berlinie. W sali. Z wodą w szklankach. Było otwierane, prowadzone, zamykane. Wymieniono uprzejmości. Ogłoszono dobre chęci. A potem wrócono do domu.

I w tym miejscu nastąpił koniec opowieści o cudach, a początek tej o rzeczywistości.

Bo kilka dni później w Radiu Zachód padło pytanie, które w normalnym świecie powinno paść jako pierwsze: „No dobrze, to co konkretnie ustalono?”. I wtedy właśnie zaczęła się prawdziwa rewia politycznego kluczenia. Z uśmiechem, delikatnością i płynnym przejściem do rzeczy ważnych, czyli do tego, żeby nie powiedzieć nic konkretnego. Pełnomocnik wojewody zgrabnie wywijał każde zdanie tak, jakby było stworzone do tego, by opowiadać o czymkolwiek, byleby tylko nie o efektach.

Dowiedzieliśmy się więc, że strona niemiecka jest „ostrożna”, choć wcześniej miała być entuzjastyczna. Że żaden wariant „nie został wybrany”, co w przeszłości oznaczało jedno: wariantów było wiele, a decyzji żadnej. Że „najpierw trzeba zrobić pierwszy etap”, co w lokalnym dialekcie oznacza: etap zerowy nie istnieje, ale ważne, że jest etap pierwszy, do którego kiedyś dojdziemy. Jednotory mają na razie zostać, bo przecież w Gorzowie jesteśmy przywiązani do tradycji, a przesiadki - jak można było wywnioskować - również, bo czemu zabierać mieszkańcom coś, co mają od trzydziestu lat?

Cała rozmowa brzmiała trochę jak tłumaczenie ucznia, który miał zrobić projekt do szkoły, ale zamiast tego poszedł grać w FIFA, i teraz próbuje opowiedzieć, jak to naprawdę chciał zacząć, ale wydarzyły się rzeczy, których przecież nie mógł przewidzieć.

Wszystko sprowadzało się do jednego: „nic nie ustalono, ale trzeba mieć nadzieję”. A nadzieja, jak wiadomo, w Gorzowie jest jak poranny pociąg do Kostrzyna - czasem pojawia się na tablicy, ale rzadko kiedy realnie odjeżdża.

I tak oto z głośnych zapowiedzi otrzymaliśmy coś, co Gorzów zna aż za dobrze: ciszę, owiniętą w polityczne opakowanie. O KDP przez Gorzów usłyszeliśmy tyle, co zwykle — czyli piękną wizję na grafice, która w realnym świecie nie ma nawet numeru projektu. O modernizacji linii Piła-Krzyż-Gorzów-Kostrzyn wiadomo tyle, co od lat - że coś kiedyś będzie, jeśli ktoś kiedyś się zdecyduje. A że nikt się nie decyduje, to już inna sprawa. O elektryfikacji? Cóż, „rozważana”. O priorytetach? „To się jeszcze okaże”.

Berlin w teorii. Kostrzyn w praktyce.

A między jednym a drugim - Gorzów, czyli miasto, które od lat słyszy, że „jest ważne”, „jest potrzebne”, „jest bramą na zachód”, a w praktyce dalej stoi na peronie i patrzy, jak pociąg znika z tablicy, zanim jeszcze przyjedzie.

Świat na chwilę uwierzył w kolejową rewolucję. Wiceminister obiecywał, politycy pozowali, urzędnicy udostępniali. Gorzów - zwyczajowo cierpliwy - też dał się złapać na tę przynętę. A potem znów zostało to, co zawsze: kilka ładnych zdjęć, kilka dużych słów i odpowiedzi, które brzmią jak preludium do kolejnych pięciu lat „rozważań”.

Bo tak już jest w Gorzowie. Zapowiedzi mamy europejskie. Efekty - lokalne. Komisje, spotkania, konferencje, delegacje, strategie — wszystko na poziomie kontynentu. A pociągi? Te nadal potrafią nie dojechać z Krzyża.

Można odnieść wrażenie, że Gorzów jest dla centralnych instytucji trochę jak ten znajomy, któremu obiecuje się wino na parapetówkę, a potem przychodzi się z pustymi rękami i mówi, że „sklepy były zamknięte”.

I tak właśnie wygląda bilans berlińskiej eskapady: ładny na zdjęciach, boleśnie pusty w realu.

Ale spokojnie — na pewno w „perspektywie kilku lat” coś się wydarzy. W końcu to Gorzów. Tu wszystko dzieje się „w perspektywie kilku lat”.

A mieszkańcy?
Mieszkańcy mogą w tym czasie spokojnie czekać na peronie. W końcu czekają już trzy dekady.

Marcin Kluwak

Marcin Kluwak

marcin.kluwak@gorzowianin.com

Podziel się

Komentarze

Elvis
Zobacz, jak wygląda Gorzów teraz – kamera na żywo

Imprezy


Pozostałe wiadomości