Gorzowskie Spotkania Teatralne to najważniejszy punkt w działalności Teatru im. Juliusza Osterwy. W te szczególne dla placówki dni zjeżdżają do miasta artyści z całej Polski i Europy, by bawić gorzowską (i nie tylko) publikę grą aktorską najwyższego kunsztu.
O kolejnych Spotkaniach Teatralnych w naszym mieście rozmawialiśmy z dyrektorem teatru w Gorzowie, panem Janem Tomaszewiczem. Opowiedział nam on wiele ciekawych historii związanych z coroczną ucztą teatralną.
Tradycyjny schemat komunikacji
Sternikowi teatru Osterwy wydaje się, że tegoroczne spotkania nie odbywają się po raz 28 i że na przestrzeni wielu lat było ich więcej: - Każdy z dyrektorów lub osób, które wokół teatru się przewijały a decydowały o pewnym życiu kulturalnym w mieście, wpadał na pomysł przeglądu, festiwalu, konfrontacji teatralnych. To wszystko było w Gorzowie wcześniej i pewnie było to wpisane w strategię kultury partii, która zarządzała strukturami politycznymi. Wspaniale jednak, że coś się dzieje, bez względu na to który raz. Nie przywiązuję wagi do liczb. Dla mnie barometrem i sprawdzianem jest pierwszy dzień sprzedaży biletów na Gorzowskie Spotkania Teatralne.
Do dyrekcji dochodziły głosy oburzenia, że widzowie nie mogą zarezerwować biletów za pośrednictwem Internetu. Tomaszewicz uważa jednak, że jest pewna magia w przyjściu do teatru i kupieniu biletu: - To coś cudownego, jesteśmy szczęśliwi, że w gmachu teatru możemy gościć widza, porozmawiać z nim o danej sztuce, potrzebach, wrażliwości. Nie mam nic przeciwko takiemu rezerwowaniu jak na Allegro, ale opowiadam się za tradycyjnym schematem komunikowania się.
W tym roku by kupić bilety miłośnicy teatru przybyli na ulicę Teatralną już kilka godzin przed otwarciem kas. To świadczy o tym, jaką impreza ma renomę wśród gorzowian, ale nie tylko. Na Gorzowskie Spotkania Teatralne przyjeżdżają do nas ludzie ze Szczecina, Poznania, Zielonej Góry i okolicznych mniejszych miast, np. z Barlinka i Choszczna.
W tym roku lista rezerwowa na karnety wynosi 20 osób. Ci ludzie cały czas dzwonią i pytają, czy ktoś przypadkiem nie zrezygnował ze swojej wejściówki.
Przed dyrektorem Tomaszewiczem dziesiąte Spotkania Teatralne. Mężczyzna podkreśla, że nigdy nie zdarzyło się, by widz odszedł od kasy i nie obejrzał spektaklu. - Zawsze staramy się pomieścić, dostawić jakieś krzesła. Wypełniona sala to dla nas szczęście i determinacja na kolejny rok. Doceniają to również wykonawcy, którzy tu przyjeżdżają. Dwa lata temu gościliśmy Teatr Narodowy. Kłopot był z dwoma aktorami: Januszem Gajosem i Jerzym Radziwiłowiczem. Na drugi dzień musieli być na planie filmowym. Jednak wielkość artystyczna i organizacyjna dyrektora TN Jana Englerta spowodowała, że wszyscy aktorzy do nas przyjechali. Zagrali spektakl, spotkali się z publiką i w nocy wracali własnym samochodem. Widz o wielu rzeczach nie wie. Świadczy to o tym, że teatry polskie bardzo szanują nasze Spotkania. To święto - mówi sternik gorzowskiego teatru.
W trakcie naszej rozmowy Jan Tomaszewicz szuka czegoś w swoim biurze. To kalendarz wydawany przez Ministra Dziedzictwa Narodowego i Kultury na Europę. Są tam największe wydarzenia artystyczne w Polsce. Wśród nich Gorzowskie Spotkania Teatralne.
Zrobiło się zbyt sterylnie
- Są festiwale, gdzie się nagradza spektakle, jury ocenia ich wartość artystyczną. Tak było u nas do 2003 roku. Uznałem potem, że powinno to być święto. Spektakle pojawiają się na afiszach w Polsce i widz gorzowski również może je u siebie obejrzeć. Warto to robić - przyznaje dyrektor.
Organizacja imprezy to wielkie wyzwanie logistyczne i techniczne. Gdy kończy się jeden spektakl, realizatorzy i aktorzy spotykają się z widownią, a techniczni demontują scenografię, bo w kolejce stoi już następny teatr, który w nocy zaczyna się montować, by rano była próba i możliwość ustawienia świateł. Pracuje przy tym kilkadziesiąt osób. Gorzowski teatr nie chce ponadto, by tutejszy zespół czekał próżno przez tydzień. W związku z tym gorzowscy aktorzy wyjeżdżają z miasta prezentować się mieszkańcom innych ośrodków. Część ekipy zostaje więc na miejscu, a część wyjeżdża.
- Widać, że teatr żyje, funkcjonuje. Cieszę się, że poprzez GST mieszkańcy poznają bliżej tych wszystkich aktorów, których widzą na ekranie telewizora czy w kinie. Widzę też ile młodzieży zaczyna chodzić do teatru. To jest piękne. Jestem pod wrażeniem gorzowskiej młodzieży. Mamy coś takiego jak Stowarzyszenie Dyrektorów Teatrów. Rozmawiamy tam o problemach nurtujących teatry. Tak wyedukowana, młoda publiczność to rzadkość - chwali gorzowską młodzież Tomaszewicz.
Dyrektora boli jednak, że nasz teatr kształtuje ich osobowość, dokonuje pracy nad ich rozwojem i wrażliwością, a oni odchodzą do innych miast: - Ale może to jedno z zadań Spotkań Teatralnych? Studenci PWSZ przychodzą do mnie i pytają czy jest szansa, by mogli obejrzeć spektakl siadając chociażby na schodach. Tak, jest szansa. Tak się kiedyś działo. Teraz na festiwalach teatralnych zrobiło się bardzo sterylnie. Kiedyś siadało się na poduszkach, tak jak u nas - dostawiane krzesła, schody. Ludzie są wdzięczni i szczęśliwi, że mogą obcować ze spektaklem teatralnym.
Wyciszenie po ostatnim zespole
Jan Tomaszewicz przyznaje, że na początku chciał, by tematem tegorocznych spotkań była prezydencja Polski w Unii Europejskiej. - Nasz teatr został wyróżniony poprzez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Z „Trzy razy Piaf” byliśmy trzy razy w Berlinie i graliśmy w ramach prezydencji. Chciałem też pokazać wizerunek i obraz paru Polaków, którzy swoim działaniem wpisali się w historię Europy. Udało mi się to częściowo. Chodzi o spektakl „Polacy”, gdzie w dramacie zderzają się dwie osobowości: nasz wielki kardynał Wyszyński i wspaniały pisarz Gombrowicz. Cudowne, wrażliwe spojrzenie oczami i zmysłem pani Szymborskiej zaprezentuje Teatr Powszechny z Warszawy. Chciałem, by Teatr Inka przyjechał z „Dziennikami” Gombrowicza i „Generałem”. Niestety, aktor jest za granicą i wraca dopiero w grudniu.
W tym roku pojawi się literatura amerykańska i europejska. Widzowie obejrzą sztuki rosyjskie: „Iluzje” i „Uczucia”. Temu drugiemu towarzyszyć będzie muzyka jazzowa. Dyrektorowi zależało, by poprzez spektakle te pokazać rzeczywistość, którą mamy w Europie.
Teatr otrzymał na organizację imprezy 59 tysięcy złotych z Urzędu Miasta, oraz 53 tysiące od marszałka. Całkowity koszt to ok. 340 tys. Sternik instytucji zdradza, że obserwuje sprzedaż biletów jak akcje na giełdzie. Na szczęście idzie ona wzorowo. Stuprocentowa frekwencja pozwoli dopiąć budżet. - Trzy dni nie śpię i jestem szczęśliwy po pierwszym dniu wpływów. To pierwszy dobry sygnał. Wyciszony jestem, gdy wyjeżdża ostatni zespół ostatniego dnia. Jestem szczęśliwy, że takie wydarzenie artystyczne i kulturalne odbywa się w mieście. Gdyby się to odbywało na zasadach „włącz i wyłącz”, jak większość nowinek technicznych, to byłoby to nieciekawe. Musi być zawieszenie, emocje, adrenalina. Na tym polega urok życia. Po to chodzimy na mecze, oczekujemy wyzwań emocjonalnych na koncertach. Umysł i wrażliwość muszą być pobudzane. I tutaj też tak jest - kończy Jan Tomaszewicz.