Krzysztof Kocik: Najlepszą lekcją języka był trening
1 listopada 2011,
14:54
Krzysztof Kocik (fot. Marcin Szarejko)
Za czym tęskni Krzysztof Kocik? Z przyjmującym oraz drugim trenerem Rajbud Meprozet GTPS Gorzów rozmawiamy w "Siatkarskich wtorkach" o francuskiej gościnności, bagietkach i pociągach.
Krzysztof Kocik spędził sezon 2009/2010 we francuskiej drużynie Amicale Laïque de Canteleu-Maromme. Ekipa występowała w rozgrywkach poziomem podobnych do polskiego zaplecza ekstraklasy. Francuska liga jest bardzo wyrównana. Drużyna drugiego trenera GTPS wygrała bowiem z pierwszymi pięcioma zespołami w tabeli, a przegrała z potencjalnie najsłabszymi. Ostatecznie uplasowała się w środku klasyfikacji.
Magdalena Gajek: Zauważyłeś duże różnice mentalne pomiędzy Francuzami a Polakami?
Krzysztof Kocik: - To są bardzo podobne narody. Podstawowa zaleta Francuzów to gościnność. Nigdy nie czułem się źle, ponieważ byłem obcokrajowcem. We Francji mieszka sporo Arabów, a w siatkówkę gra dużo zawodników różnego pochodzenia. W zespole występowałem nawet z chłopakiem, którego matka była Hiszpanką, a ojciec Włochem.
Jakim językiem się posługiwałeś?
- W drużynie miałem trzech Serbów i z nimi rozmawiałem po angielsku, z dwoma Słowakami po polsku. Pojechałem za granicę z rodziną, więc z żoną rozmawiałem również w ojczystym języku. Na treningach obowiązywał jednak francuski.
Znałeś wcześniej francuski?
- Kursy zabrałem ze sobą i uczyłem się z komputerem. Najlepszą lekcją języka był dla mnie jednak trening, kiedy musiałem mówić po francusku, bo taki był nakaz. Codziennie kilka godzin spędzałem w hali i nie miałem wyboru.
Tęskniłeś za polskim jedzeniem?
- Bagietki były przepyszne! Z kiełbasą i serem! Nie brakowało mi rosołu czy schabowego, bo pojechałem z synem i żoną, która gotowała obiady, do których przywykłem. Śniadania jedliśmy natomiast typowo francuskie. Teraz w Polsce tęsknie za bagietkami.
Jeździłeś na mecze, więc musiałeś sporo podróżować. Masz ulubione miejsce we Francji?
- Najlepiej pamiętam miejscowość Martigues [red. miasto położone na południu na wybrzeżu Morza Śródziemnego], gdzie gra od kilku lat Kuba Łomacz. Pojechaliśmy na mecz 5 grudnia. Na drugi dzień na śniadanie poszedłem w klapkach i krótkim rękawku. Pierwszy raz w życiu w zimie chodziłem tak lekko ubrany. Do tego ten widok i palmy!
Domyślam się, że Paryż poznałeś dokładnie.
- Miasto, w którym mieszkałem, było oddalone od Paryża o 120 km. Dwa razy zwiedzałem z rodziną stolicę. Wieża Eiffla i inne atrakcje turystyczne oczywiście zrobiły na mnie wrażenie, ale każde miasto we Francji jest stare i wszystkie do siebie podobne. W pobliżu mojego mieszkania była miejscowość, która wyglądała jak kopia Paryża. Praktycznie każdy wyjazd na mecz mieliśmy również ze stolicy, bo we Francji jeździ się pociągami na spotkania. W ten sposób około 700 km do wspomnianego Martigues przejechaliśmy w 3,5 godziny.