• Dziś /0°
  • Jutro /-2°
Wiadomości

Stal Gorzów: Marzyli o finale, boleśnie otarli się o podium

5 października 2024, 19:54, Marcin Kluwak
Stal Gorzów – klub z piękną historią, ambicjami na mistrzostwo i licznymi sukcesami – kolejny raz zakończył sezon na najgorszym - czwartym miejscu. Wbrew oczekiwaniom, zamiast świętowania brązowego medalu, gorzowscy kibice z niepokojem obserwują rozpadający się układ, który jeszcze niedawno wydawał się solidny.

Tym razem nie będzie efektownego zakończenia sezonu z fajerwerkami. Gorzowska Stal, choć typowana jako jeden z pewniaków do finału, znów ledwo otarła się o podium – i to bardzo delikatnie, bo w Toruniu uległa znacząco niżej notowanym rywalom.

Co poszło nie tak?

Być może niektórzy z nas zadają sobie pytanie, jak potoczyłby się ten sezon, gdyby na stanowisku trenera pozostał Stanisław Chomski. Czy wówczas na szyjach gorzowskich żużlowców wisiałyby brązowe medale mistrzostw Polski? Cóż, można snuć różne teorie i przypuszczenia, ale żadne z nich nie zmienią prostego faktu: brak medalu nie jest wynikiem jednej, nagłej decyzji. To finał skomplikowanej układanki, która zaczęła się sypać na długo przed kluczowymi meczami. Może to było po kontrowersyjnym walkowerze z Grudziądzem, a może jeszcze później, kiedy pod koniec fazy zasadniczej drużyna zaczęła notować dziwne porażki.

Warto jednak spojrzeć szerzej. Czy to nie jest zastanawiające, jak Vaculik wydawał się unikać wyprzedzenia kolegów z przeciwnej drużyny, by przypadkiem nie wyeliminować Grudziądza i wpuścić do strefy medalowej Toruń? Toruń, który później – z brutalną skutecznością – pokazał rozbitym gorzowianom, gdzie ich miejsce. A pamiętacie Unię Leszno, która w niezwykle dramatycznych okolicznościach pokonała Stal, pozwalając jej ustawić się w tabeli tak, by uniknąć Grudziądza? Ten misternie tkany plan miał jednak swoją cenę. Stal straciła atut gry o finał na własnym torze przeciw Sparcie Wrocław, co okazało się kluczowe. Zamiast myśleć perspektywicznie, sztab trenerski koncentrował się wyłącznie na tym, by nie trafić na Grudziądz, a efekt był łatwy do przewidzenia.

Decyzja o rozstaniu ze Stanisławem Chomskim – podjęta może zbyt pochopnie – stała się kolejnym gwoździem do trumny tego sezonu. Nigdy nie dowiemy się, jakie były prawdziwe powody tego ruchu, bo obie strony starannie ukrywają swoje wersje wydarzeń. Niemniej jednak zarząd mógł zaczekać na te dwa ostatnie mecze. Gdyby zespół przegrał medal, prezes Sadowski miałby pełne prawo do podjęcia decyzji o zwolnieniu trenera, zyskując podstawy do zakończenia współpracy. W sporcie nie jest tajemnicą, że to trener najczęściej pada ofiarą niepowodzeń drużyny, a nie zawodnicy. Dziś jednak, gdy trenera już nie ma, a drużyna pod wodzą Śwista nie osiągnęła sukcesu, ktoś musi ponieść odpowiedzialność.

Wśród kibiców wrze. Część z nich domaga się dymisji prezesa Sadowskiego, a nawet – o zgrozo – wzywa do rozliczeń prezydenta miasta Gorzowa. Gdzie leży granica odpowiedzialności? Czy w rzeczywistości winny jest prezes klubu, który próbował ratować sytuację, czy raczej cała strategia, która okazała się błędna?

W tle pojawiają się też głosy, by wrócić do "starej gwardii". Ale kto miałby nią być? Marek Grzyb, choć oczyszczony z wielu zarzutów, wciąż toczy batalie sądowe, a jego powrót na stanowisko prezesa mógłby jedynie przysporzyć kolejnych, problemów wizerunkowych. Prezes Ireneusz Zmora, który prowadził klub do mistrzostwa w latach 2014 i 2016, również nie jest opcją – obecnie skupia się na polityce i musiałby porzucić karierę radnego, by zasiąść na powrót w zarządzie. Czy warto wracać do przeszłości, gdy klub walczył o utrzymanie w lidze? Trudno powiedzieć.

Jedno jest pewne: sytuacja, którą obserwujemy, nie powinna nigdy mieć miejsca. Rozstania z Chomskim i Woźniakiem, wewnętrzne konflikty, błędne decyzje zarządu – wszystko to składa się na obraz klubu, który sam strzela sobie w stopę. W kluczowych momentach, kiedy drużyna powinna była świecić triumfy, coś się zaczęło sypać. Na trybunach panuje rozgoryczenie, a kibice – zamiast oczekiwanych emocji i widowiska – dostają teatr absurdów.

Czas najwyższy, by w klubie zaczęto myśleć długofalowo i strategicznie. I to czym prędzej, bo wieść gminna niesie, że Jakub Miśkowiak nie złożył jeszcze podpisu pod kontraktem, mimo że klub już informował o pozytywnym zakończeniu rozmów.

Kibice mogą jeszcze wierzyć w żółto-niebieskie barwy, ale ich cierpliwość nie jest nieskończona.


Podziel się

Komentarze

Zobacz nową kamerę na żywo z Gorzowa

Imprezy


Pozostałe wiadomości