• Dziś /0°
  • Jutro 10°/8°
Wiadomości

Brukselka po gorzowsku, czyli o wyborach…

2 czerwca 2024, 21:41, Robert Trębowicz
Przed nami wybory do Europarlamentu, kończące triduum wyborcze Anno Domini 2023/24. Mandat europosła to dla większości polityków obiekt westchnień, będący przepustką do lepszego życia. Zimne belgijskie piwo kusi. Kogoś wybrać jednak trzeba. Jako gorzowianin chciałbym, aby był to europoseł z Gorzowa. Ktoś, kogo nie będziemy się wstydzić na salonach Brukseli. Obyty w świecie, otwarty na europejską współpracę, nowoczesny.

Lokalny patriotyzm jest ważny. Przekłada się na większą siłę przebicia regionu. Bezrefleksyjne wybieranie zielonogórzan, zwłaszcza tu w Gorzowie, zakrawa na specyficzną formę syndromu sztokholmskiego, której od lat nie rozumiem.

Wbrew pozorom to będą ważne wybory, określające przyszłość lekko zagubionej Europy. Czy będzie ona niespójnym konglomeratem skłóconych plemion, czy też w obliczu geopolitycznego sztormu postawi na federacyjną konsolidację, by prowadzić asertywny dialog w osi Stany Zjednoczone – Chiny – Rosja, w myśl zasady duży może więcej? Jak nigdy w historii potrzebujemy skutecznych dyplomatów, którzy wraz z Francją oraz Niemcami będą współdecydować o kluczowych dla kontynentu sprawach. Bez pouczania Francuzów jak jeść widelcem, czy też plucia Niemcom do zimnego bawarskiego piwa. Mam nadzieję, że czasy gdy Polska uprawiała europejską politykę z gracją radzieckiego czołgu, odeszły do przeszłości.

Po wyłączeniu mainstreamowych kanałów informacyjnych nawet średniorozgarnięty Kowalski czuje, że bezrefleksyjnie wdepnęliśmy w coś mocno grząskiego. Tak nad Wisłą, jak również szerzej. Kolektywnie po europejsku. Pytanie, czy był to huraoptymistyczny harcerski ruch elit, czy też misterna gra, w którą nas subtelnie wmanewrowano? Daleki jestem od spiskowej teorii dziejów, ale sprawy nie zawsze są takimi, na jakie pozornie wyglądają. 

Sytuację można przyrównać do kłótni dwóch krewkich randomowych sąsiadów.  Nazwijmy ich Iwanem i Dymytrem. Chcąc ugrać większy prestiż w kamienicy, jako wyimaginowane wschodzące mocarstwo lata temu wmieszaliśmy się (sami lub podpuszczeni) w klanowy spór sąsiadów o rodową cukiernicę po ciotce Anastazji. Ochoczo wręczyliśmy Dymytrowi kij od własnej szczotki zakupionej na kredyt, by dzielnie stawił czoła podchmielonemu Iwanowi. Sytuacja jednak wymknęła się spod kontroli,  gdy Iwan poczuł przypływ niedźwiedziej mocy po wyjęciu z szafki flaszki syberyjskiego samogonu.  Efekt jest taki, że rodzina Dymytra od ponad roku siedzi w naszej lodówce wyjadając szynkę, zdesperowany Dymytr oczekuje zasponsorowania miecza świetlnego z Gwiezdnych Wojen, a wściekły Iwan chce nam podpalić wycieraczkę i nie tylko. Na dodatek Iwan skrzyknął drużynę osiedlowych osiłków, którzy podrzucają mu dopalacze, a my mamy jedynie wsparcie elitarnego kółka szachowego, którego członkowie rozgrywają także własne interesy. Nie koniecznie w naszej piaskownicy.

W powyższej, z grubsza beznadziejnej sytuacji, rozsądek nakazywałby nawet oportunistyczny realizm, by jak najsprytniej wyleźć z tego kotła piekielnego bigosu, który ochoczo pichciliśmy.

Jako laik w tej materii nie pokuszę się o geopolityczne polemiki z  doktorem Jackiem Bartosiakiem. Daleko mi także do kasandrycznego czarnowidztwa Krzysztofa Jackowskiego. Dzielę się z Wami jedynie luźnymi refleksjami, abyśmy nie podążali z bezmyślnością cyfrowych zombie za szumem informacyjnym, wyciągając intuicyjnie własne wnioski.

Mam nadzieję, że pogłoski o agonii Europy są przedwczesne. Liczę na chwilę otrzeźwienia europejskich przywódców, jeśli nie chcemy skończyć jako bezwolna kolonia jednego z dwóch imperiów. Od czegoś trzeba jednak zacząć powrót Europy na ścieżkę rozwoju. Dlatego w czerwcu wybierzmy mądrze naszych przedstawicieli, którzy decydują o przyszłości Europy. Fajnie, jeśli przy tym postawimy na ludzi związanych z Gorzowem, jeśli nasze miasto ma być w lubuskiej polityce traktowane na serio.


Podziel się

Komentarze


Zobacz także

Imprezy


Pozostałe wiadomości