• Dziś /5°
  • Jutro /4°
Wiadomości

Cuda na kiju. Pączusie prezydenta i... wilki na mieście

25 lutego 2024, 17:12, Robert Trębowicz
Nie wiem, jakie zioło palą w miejskim ratuszu, ale wszystko wskazuje na to, że daje mocny odlot. Najwidoczniej kreatywni tego miasta nawdychali się jak Pytia Delficka. Każda kolejna kampania promocyjna zadziwia coraz bardziej. Wszystko wskazuje na to, że pomimo wysiłku miejskich urzędników (#zakochaj się w Gorzowie) mieszkańców nie ugodziła strzała Kupidyna. Widocznie łuk kupiono po taniości w jednym z miejskich przetargów, bo z celnością coś nie tak.

Złośliwi mówią, że gdyby do pączków rozdawanych przez prezydenta ludowi dolać trochę spirytusu, lud kochałby bardziej ochoczo. Przynajmniej do czasu wytrzeźwienia.  Sroki nad Wartą zaś kraczą, że tuż za horyzontem nowa kampania (#Zostaję w Gorzowie). Coś najwyraźniej w poprzednich kampaniach "nie pykło", bo brzmi jak akt strzelisty desperacji. Prawie jak Rejtan próbujący zatrzymać ludzi dobrym słowem bez pokrycia. Łatwo opuścić miasto nie jest. Można pokusić się o parafrazę #zostaję na pustym peronie. Wyjechać z Gorzowa w siną dal pociągiem to wyzwanie na miarę lotu leżakiem nadwarciańskiego Janusza w kosmos.

Maryla Rodowicz śpiewała kiedyś, by „wsiąść do pociągu byle jakiego”. Pociągi u nas faktycznie byle jakie. Do części z nich nawet większe walizki się nie zmieszczą.  Nikt też nie da gwarancji, że pociąg ruszy z peronu. O ile do niego dojedzie... Warto zainwestować w lotnisko. Na drzwiach od stodoły będziemy latać do stolicy w Zielonej Górze. Na korepetycje, jak rozwijać miasto.

Tym którzy chcieliby wymknąć się z Gorzowa samochodem, plany pokrzyżują rolnicy. Dojedziesz co najwyżej do najbliższej blokady zielonych traktorków. Nie pozostaje nic innego jak zawrócić, udać się do Lidla po napój wyskokowy z promki i upić na tyle, by próbować pokochać to miasto trudną miłością bez wzajemności.

Upić się należy zwłaszcza po lekturze statystyk GUS dotyczących zarobków w Gorzowie. Sam z bólem serca wybrałem patchworkowy model kariery „poza Gorzowem”. Sensownych propozycji w tym mieście jak na lekarstwo od Goździkowej. Serce krwawi, ale do garnka coś włożyć trzeba.

Przed nami wybory samorządowe. Pomimo kuszenia miejscami na listach, za które dziękuję, nie zdecydowałem się kandydować. Ze sztucznym uśmiechem mi nie do twarzy. Chcę pozostać sobą. Nie każdy ma talent w rozdawaniu tekturowych kalendarzyków oraz pukaniu „od drzwi do drzwi” jak świadkowie pewnej wiary. To nie dla mnie. Swoje typy w tych wyborach jednak mam. Są na listach ludzie, którzy mają odwagę powiedzieć "dość”, proponując konkretne rozwiązania. Chcę, by coś w mieście (województwie!) drgnęło po latach marazmu i pozorowanego "niedasizmu". Lubuskie to nie tylko babimojska awiacja, a Gorzów nie musi wyglądać jak wiejskie klepisko discopolowej imprezy.

Kampania powoli nabiera tempa. Hasło jednego z komitetów „Gorzów w sercu” wzruszyło mnie. Głównie patetyzmem. Dobrze, że w sercu, nie zaś w innej części ciała. Na sercu zawsze można założyć trytytkowy bajpas. Na czterech literach niekoniecznie. Nie dziwie się, że w miasto wyruszyła wilcza wataha. Słysząc takie frazesy, można tylko wyć do księżyca. Wilki generalnie lubię. Zwłaszcza że nasz gorzowski wilk to raczej wilczek. Można spokojnie pogłaskać bez obaw dziabnięcia w rękę.

Kandydatów jest wielu. Nie miałem czasu przyjrzeć się uważniej pozostałym. Jeśli któryś pozytywnie zaskoczy, podzielę się z Wami przemyśleniami. Kampania dopiero się zaczyna. Mam tylko nadzieję, że nie zakleją nam całego miasta bilbordami oraz że obejdzie się bez totalnego kiczu, jak „akordeon, tańce i czerwone różyczki”.

Ciąg dalszy nastąpi...


Podziel się

Komentarze


Zobacz także

Imprezy


Pozostałe wiadomości