Wiadomości

Na pewno nie żyje! - reportaż z wizyty w cyrku Juremix

10 września 2011, 16:55
Dominika Dmitriev w numerze napowietrznym z szarfą (fot. Magdalena Gajek)
- Ludzie nie chcą przychodzić do cyrku, bo w Polsce występy są na bardzo niskim poziomie - ocenia komik Jurij Dmitriev.
Do cyrku zmierzam pół godziny przed rozpoczęciem spektaklu. Muszę być wcześniej - zgodnie z umową z założycielem czeka na mnie miejsce pod samą sceną. Zbliżam się do placu, gdzie cyrkowcy rozstawili namiot. Dwie idące za mną dziewczyny debatują, czy w środku będzie duszno. Przypuszczają, że tak. Powód - zwierzęta i duża grupa ludzi będzie w prawie zamkniętym pomieszczeniu.

Idę do kasy. Kolejka, nie spodziewałam się tego. Po bilety stoją głównie rodzice z dziećmi, to akurat zrozumiałe. Pani w kasie już wie, że przyjdę. Bez chwili wahania prowadzi mnie do dyrektora. Dowiaduję się, że namiot może pomieścić maksymalnie 900 widzów. Przy teatralnym układzie krzesełek, a właśnie taki jest w Międzyrzeczu, zmieści się jednak tylko 600 osób. - Nie spodziewamy się bardzo wielu widzów, ponieważ z doświadczenia wiem, że we wrześniu rodzice mają sporo wydatków, ponieważ zaczyna się rok szkolny - mówi dyrektor Jurij Dmitriev.

Po chwili jeden z pracowników podbiega do kierownika wyraźnie podenerwowany. - Znowu będzie 20 minut opóźnienia! Ludzie stoją w kolejce - mówi cyrkowiec. Pan Jurij jest zmuszony uciąć naszą rozmowę. Zostaję z jego córką Dominiką, półfinalistką programu „Mam talent”, którego kolejną edycję emituje telewizja TVN. Pytam, czy chociaż trochę się denerwuje? - Nie, jestem przyzwyczajona do występów – mówi 14-letnia akrobatka.

Wychodzę na zewnątrz sprawdzić, jak długa jest kolejka. Przed kasą stoi spora grupa ludzi, a przedstawienie powinno rozpocząć się za 10 minut. Wracam do namiotu. Pracownik cyrku wskazuje mi moje miejsce. Siedzę blisko sceny, czyli na ciemnych krzesełkach. Białe są bardziej oddalone, a więc również tańsze. Bilet w loży kosztuje 5,00 zł więcej.

Dzieci są wyraźnie podekscytowane. Pachnie popcornem i słychać chrupanie paluszków. Obracam się, prawie wszystkie białe krzesła są już zajęte. - Ale lipa! - mówi pani w kremowej kurtce i rozgląda się za jasnym punktem w pobliżu sceny.

Mam towarzystwo! Obok siada mały Szymon z rodzicami. Kawaler próbuje mnie zaczepiać. Niestety, nie potrafi jeszcze wyartykułować swoich myśli. Czuję się trochę głupio, bo przecież jako jedna z nielicznych przyszłam bez dziecka. Godzina 17.15 - prawie wszystkie miejsca zajęte. Szymon wyraźnie się niecierpliwi. Pokazuje mamie, że chce już wyjść.

To moja mama!

Mija minuta, gaśnie światło, gra muzyka, a z sali słychać tylko donośne „ooooooo”. Chciałoby się powiedzieć kurtyna w górę, ale kurtyny nie ma. Scenę i widownie rozdziela ściana, która po prostu opadła, tworząc sceniczny parkiet.

Pokaz otwiera Dominika, która wykonuje akrobatyczne sztuczki na zawieszonym na suficie kole. Dalej na scenie pojawiają się rodzice dziewczyny w numerze z kapeluszem oraz w strojach… no właśnie! Nie bardzo wiem, za co byli przebrani. Na użytek tekstu nazwę ich wielkimi robalami. W numerze z mechaniczną lalką, którą jest pan Jurij musi pomóc widz. Renata Turek-Dmitriev porywa z widowni kobietę z blond włosami. - To moja mama! - krzyczy syn.

Numer z magiczną skrzynią mrozi krew w żyłach dzieci. Sonia, najstarsza córka założycieli cyrku, wchodzi do środka i zostaje przebita 5 mieczami. Cyrkowiec otwiera skrzynię, w której Soni już nie ma. Dziewczynka w zielonej kurtce aż otworzyła usta ze zdziwienia. Dużo dymu. Uff wróciła! Kładzie się do większej skrzyni i spada na nią cała masa noży. - Na pewno nie żyje - słyszę chłopięcy głos za plecami. Na szczęście Sonia wyszła z opresji bez szwanku. Numer z tresowanymi pudlami i przerwa.

Z tymi ogromnymi!

Szybka zmiana dekoracji. Na scenie kolejka po balony i świecące bransoletki. Można również zrobić sobie zdjęcie z papugą Karmen. Z lewej strony wciąż zaczepia mnie Szymon. Przede mną szaleje młodzieniec z wielkimi zielonymi oczami. - Podoba Ci się w cyrku? - pytam chłopca. - Jest ogromny! - mówi z entuzjazmem. Pytam również, jaki numer był najciekawszy? - Z tymi ogromnymi! - odpowiada dziecko. Domyślam się, że chodzi o wielkie robale. Niestety, nie udaje mi się ustalić danych personalnych rozmówcy. Przybywa mama. 

Drugą część rozpoczyna pokaz olbrzymich baniek mydlanych. Dzieciom wyraźnie przypadł do gustu. Na scenę wpada klaun, który w żarty angażuje widownię. Pan z pierwszego rzędu po prawej stronie nie chce zgodzić się na udział w łapaniu do buzi lecącego popcornu. Dwóm poprzednikom udało się złapać ziarno za pierwszym razem. Dzieci nie dają za wygraną, presja jest. Pierwsza próba nieudana, za drugim razem sukces! W nagrodę oczywiście „rożek” z popcornem.

Na różowej szarfie wije się znów Dominika. To prawdziwy show! Wiem, ile musiała pracować, przecież kiedyś też trenowałam gimnastykę. Cuda i dziwy na przymocowanym do sufitu żyrandolu wyczynia Sonia.

Na scenie znów Dominika, tym razem prezentuje sztuczki z hula-hop. To właśnie te numery międzyrzeczanie za pewne widzieli w telewizji TVN podczas castingu i półfinału programu „Mam talent”. Tata wkracza na scenę, ale tym razem tylko w roli pomocnika. Rzuca w kierunku Dominika koła, a ona łapie je i kręci. Jest około dwudziestu, pozostały jeszcze dwa. Niestety, nie udało się i hula-hop spadły na podłogę. Dzieci szybko wybaczają, za drugim razem wszystko idzie pomyślnie.

A na deser iluzjonistyczna historia o Kopciuszku. Pani Renata gra główną rolę. Za parawanem przebywa tylko sekundę, ale za każdym razem pojawia się w nowej sukience. Gdyby wybór stroju dla kobiety był naprawdę taki szybki i prosty… Wśród widowni trwa poszukiwanie właścicielki zagubionego pantofelka. Znalazła się - to koniec przedstawienia.

Ludzie bezdomni

Juremix to rodzinny interes. W Polsce cyrkowcy występują od 6 lat. Wcześniej grali, m.in. w Niemczech, Włoszech, a nawet w Laponii. Sezon trwa średnio od marca do listopada. - Kończymy, jak nas totalnie zasypie śnieg. Dwa lata temu pracowaliśmy do 6 grudnia - mówi Renata Turek-Dmitriev. W tym okresie komicy na scenie są codziennie, codziennie w innym mieście.

Życie na walizkach od cyrkowców wymaga sporo. Pięć barakowozów, trzy campingi i masztówka codziennie podczepiane są pod ciężarówkę, którą kieruje pani Renata. Koszt dzierżawy terenu pod cyrk waha się pomiędzy 50 zł a 3.000 tys. zł. W Międzyrzeczu plac przy Gimnazjum nr 2 kosztował 500 zł.

- Najpierw dzwonimy do urzędu miasta. Dowiaduję się, gdzie przeważnie stacjonują cyrki. Ustalamy wszystko z daną instytucją i wysyłam faksem rezerwację miejsca na konkretny termin – opowiada pani Renata. - Bywa, że na odpowiedź czekamy dwa tygodnie i spotykamy się z odmową. Wówczas szybko trzeba szukać alternatywy. Urzędy traktują nas często ulgowo. Na przykład nie płacimy za plac, ale w zamian niesiemy bilety dla dzieci z biedniejszych rodzin.

Rodzina Dmitriev nie ma domu od lat, wszyscy stacjonują w wagonach, które nawiasem mówiąc wewnątrz wyglądają jak normalne mieszkanie. Właśnie w takim wagonie przeprowadzam wywiad z cyrkowcami. - Jesteśmy bezdomni. Czasem przebywaliśmy u moich rodziców przez zimę. Dzieci w końcu zaczęły nas upominać, bo koleżanki ze szkoły miały dom, a one nie. Teraz spełniają się nasze marzenia i jesteśmy w trakcie budowy - mówi z uśmiechem pani Renata.

Dominika i Sonia uczą się w gorzowskich szkołach. Zimą i na czas egzaminów wracają do Gorzowa. W trakcie sezonu codziennie chodzą do innej szkoły, w innym mieście. - Mamy pismo, z którym idziemy do dyrektora. Problemy z organizacją nauki zdarzają się rzadko, raz na sezon - dodaje mama dziewczyn.

Szkołę podstawową córki rozpoczęły w Niemczech, ponieważ tam stacjonował wówczas cyrk. - Dziewczyny mówiły po niemiecku na tyle biegle, że czasem sama ich nie rozumiałam – mówi z uśmiechem pani Renata. - Potem wróciliśmy do kraju, więc Dominika i Sonia musiały pójść do szkoły z rok starszymi dziećmi. Spadłam na mnie odpowiedzialność uczenia ich języka polskiego.

Występy w Polsce na niskim poziomie

Cyrkowcy nie ukrywają, że występ wówczas 12-letniej Dominiki w „Mam talent” pomógł w promocji. - Po programie liczba gości naprawdę się widocznie zwiększyła - komentuje trochę nieśmiało akrobatka.

- To nasza wina! Sami zrobiliśmy cyrkowy bałagan. Ludzie nie chcą przychodzić do cyrku, bo w Polsce występy są na bardzo niskim poziomie - dodaje Jurij Dmitriev.

- Ludzie przy kasie pytają, ile trwa program. Kiedy dowiadują się, że dwie godziny kręcą nosem. Od razu nasuwa się myśl, że przez cały czas na scenie będą tylko kucyki i klaun. Goście nie wierzą, że w cyrku można się dobrze bawić - mówi żona.

W programie cyrku Juremix nie ma dialogów, nikt nie zapowiada występów. Zwierzętami towarzyszącymi są jedynie gołębie i pudle. Klauna z czerwonym nosem również nie ma.

- Czerwony nos zastąpiłem okularami. My staramy się uczyć dzieci, że niekoniecznie trzeba ściągnąć majtki, żeby było śmiesznie. Próbujemy dotrzeć do wyobraźni odbiorców. To inny rodzaj humoru - mówi pan Jurij.

Cyrkowcy planują w tym roku przygotować świąteczny program dla przedszkolaków i uczniów podstawówek z Gorzowa. - Reklama już działa. Uszyłam też piękny kostium dla Mikołaja! - mówi pani Renata, która w zimie przy maszynie do szycia siedzi do 3 nad ranem. Potem pojawia się mąż i odłącza urządzenie z kontaktu.

Magdalena Gajek

Podziel się

Komentarze

Elvis
Zobacz, jak wygląda Gorzów teraz – kamera na żywo

Zobacz także

Imprezy


Pozostałe wiadomości