Rozmowa z Wojtkiem Potockim, dziennikarzem radiowym, a także muzykiem, jednym z pomysłodawców „Projektu Furman” - płyty z piosenkami do tekstów Kazimierza Furmana, cenionego gorzowskiego poety, który zmarł w 2009 roku.
- Już niemal rok minął od koncertu na dziedzińcu z tyłu budynku Urzędu Miasta. Zaprezentowaliście na nim piosenki z „Projektu Furman”. Płyta z tymi utworami miała powstać w 2010 roku. Co od tamtego czasu się wydarzyło?
Zagraliśmy z 20 koncertów, na każdym z nich graliśmy te kawałki. W międzyczasie dostaliśmy pismo z wydziału kultury, że otrzymamy pieniądze przez Miejskie Centrum Kultury, ponieważ nie stanowimy żadnego stowarzyszenia i... czekamy. Wiadomo, że wszędzie pocięto dotacje miejskie, tak samo w MCK i sytuacja finansowa wygląda w ten sposób, że nikt nie jest w stanie nam powiedzieć: kiedy, co i jak. A my jesteśmy gotowi. Od tamtego czasu te piosenki wykonujemy, są już na tyle ograne, że możemy zarejestrować je w każdej chwili.
- Na razie nie weszliście nawet do studia, żeby to nagrać?
Nikt nie da nam takiej możliwości, jeżeli my nie damy mu pieniędzy. Idee są fajne, ale muszą być poparte finansami. To smutne, ale prawdziwe. Kultura i sztuka to taki sam biznes jak sprzedaż skarpetek. Własnym sumptem tego nie zrobimy, bo potem z 50 osób nas zjedzie za to, że zrobiliśmy lipę. A my nie chcemy robić lipy tylko wykonać to na możliwie najwyższym poziomie. Logistycznie jest to ogarnięte, ale nie mamy w dalszym ciągu bodźca finansowego.
- Staraliście się szukać pieniędzy gdzie indziej?
Według ustaleń i pisma, które dostaliśmy z wydziału kultury, pieniądze na wydanie płyty „Projekt Furman” miały być dopisane do budżetu MCK. Zostało to poczynione i z tej racji nie było potrzeby szukania pieniędzy gdzieś jeszcze. Generalnie moglibyśmy robić to ze środków zewnętrznych, ale po co? Skoro ktoś się zobowiązał i ktoś obiecał. Wydaje mi się, że najlepiej jakby było to pod auspicjami miasta. Zresztą prezydent jest jej patronem. Ale teraz jest cisza. Nie wiem czy przed burzą, do końca nie wiem o co chodzi. Wszyscy klepią nas po plecach, prezydent chwali się „Projektem Furman” na podsumowaniu roku, a jak przychodzi co do czego, to nic. Cóż, pozostaje nam czekać.
- Wkurza cię to, czy czekasz spokojnie?
Czy mnie to wkurza? Żyję w tym mieście od iluś lat i wiem jak wygląda działalność budżetowa miasta i zdobywanie środków. To nie jest dla mnie zaskoczenie, dlatego się tym nie denerwuję. Wiem, że są takie czasy, że jak się ubiega o środki, to trzeba znać się na papierach. Dlatego poszliśmy do MCK, ponieważ są tu ludzie, którzy mają większą wiedzę od nas. Do nas należy granie, a nie załatwianie takich spraw. Tym bardziej, że nigdy nie było problemu, żeby któraś instytucja wzięła pod swoje skrzydła jakiś projekt.
- Ale czekacie do skutku, czy też dajecie sobie przykładowo rok, a potem szukacie innego rozwiązania?
Kłopot w tym, że nikt nigdy nam nie powiedział wprost, że nie chce tego projektu, wręcz odwrotnie, że chcą. Tylko że jest dużo gadania, a mało konkretów. Na nikogo się nie obrażam, twierdzę, że układ jest cały czas podtrzymywany, nie robię żadnej nagonki, tylko cierpliwie czekam. Tego typu wydawnictwa i taka współpraca zespołów z miastem, to nie jest nasz wymysł. Tak się robi w całej Polsce i Europie. To obopólna korzyść, tym bardziej, że miasto niewiele wkłada, jeżeli chodzi o finanse, a my poświęcamy swój wolny czas. Przykładowo, w przypadku „Gajcego”, składanki, na której był „Kawałek Kulki”, za każdy utwór wykonawca otrzymał 5 tys. zł. My od samego początku zrzekliśmy się tantiem. Ale nie wydamy tego z naszych kieszeni, bo nasze kieszenie są puste.
- O jakich pieniądzach mówimy? Jakie są koszty wydania tej płyty?
W zależności od wysokości dotacji nakład wyniesie od 2 do 4 tys. płyt, które będą dystrybuowane bezpłatnie, a miasto będzie miało się czym pochwalić. Całość, czyli nagranie, mastering, tłoczenie płyt to około 20 do 30 tys. zł, ale to nie są wygórowane koszty. Związana z tym jest także promocja, ma być robiona strona z tekstami Kazimierza Furmana. W naszym mieście były dużo większe produkcje, za 120 tys. zł, które teraz można zobaczyć sobie na ryneczku, na Jerzego. A miasto nic z tego nie ma, ponieważ nie posiada do tego żadnych praw. Niefortunnie zdarzyło się z panią Hornik, bo byliśmy już blisko dopięcia projektu.
- Mocno współpracujecie z MCK.
Od wielu lat tu gramy z różnymi zespołami, kiedyś było ich więcej, teraz jest mniej. Na stare lata przyszedł czas usystematyzowania tego i ja już tylko z „Żółtymi Kalendarzami” próbuję coś robić.
- W Gorzowie jest odbiorca na twórczość, którą proponujesz?
Nigdy nie ograniczałem się do Gorzowa. Mamy tutaj odbiorców, ale w ośrodkach takich jak: Poznań, Warszawa, Wrocław i innych dużych miastach jesteśmy też rozpoznawalni. Wynika to m.in. z działalności „Kulek”, które mocno Gorzów rozpropagowały. W tym miesiącu w Lampie była składanka, gdzie połowa płyty to gorzowskie zespoły. Kiedy rozmawiam z innymi muzykami, to się czasami dziwnie czuję, bo oni zachwyceni są tym co dzieje się w Gorzowie. To jednak pozostaje bez większego odzewu w mieście. Nie ma dążenia, żeby np. młodzi muzycy byli twarzą promocyjną miasta. Takie rozmowy były, ale z niewiadomych względów temat został pogrzebany.
- Pytam o to dlatego, ponieważ często można usłyszeć, że w Gorzowie nic się nie dzieje, nie ma nic ciekawego. Czy ty, osoba, która tutaj tworzy się z tym zgadzasz?
Powinno się inaczej promować imprezy w mieście. W Gorzowie przydałyby się osoby, które dotarłyby do grup, które robią coś ciekawego, ale nie mają siły przebicia bo nie są bestiami medialnymi i nie bardzo zależy im na rozgłosie lub nie wiedzą jak to zrobić. W mieście dzieje się o dziwo bardzo dużo, jest wiele ciekawych wydarzeń, ale nikt o nich nie wie. Brakuje też nowoczesnego myślenia, a system finansowania kultury jest przestarzały.
- Mówisz, że brakuje menadżerów, którzy pomogliby twórcom. Czy MCK jest instytucją, która promuje młodych artystów?
Pomimo tego, że budynek MCK jest stary i obszarpany, to w środku dzieje się wiele. Tydzień w tydzień odbywają się ciekawe koncerty. Wystarczy porozmawiać z muzykami czy innymi twórcami, którzy przyjeżdżają do Gorzowa - zawsze chcą tutaj wracać. „Zmywak” Bartek Chmielewski z Warszawy, który pisze do Machiny i innych pism, ludzie z Trójmiasta, Poznania. Przykładowo poznański DJ Relax przyjechał na dwa dni do Gorzowa i zaczął szukać tu mieszkania. To nie jest tak, że nie ma tu klimatu do tworzenia. On jest, tyle że przez nieodpowiednie czy nieprzemyślane wydawanie pieniędzy albo olewanie młodych ludzi, jest marnowany.
- Mówisz o relacjach z urzędnikami?
Tak. W działaniach kulturalnych biurokracja powinna być ograniczona do minimum. Wiadomo, że Urząd Miasta to urząd i kwestie papierkowe trzeba załatwić, ale wiele fajnych idei pali na panewce z przyczyn formalnych, bo twórca słyszy - „nie ma pieniędzy”. A czasami nawet nikt nie zapyta ile to by kosztowało. Żeby miasto było kolorowe nie potrzeba dużo pieniędzy, ale pomysły. Pakowanie wielkiej kasy w inwestycje kulturalne odbije się na naszym mieście, bo nie będzie pieniędzy na małe przedsięwzięcia. W Gorzowie buduje się wielkie pomniki, które będą później odwiedzane przez nielicznych, a budynek trzeba będzie utrzymać. Myśli się zatem, żeby likwidować takie instytucje jak MCK, GDK czy inne, co jest bez sensu, nie w tę stronę powinno to iść. Poza tym jak tworzy się budżety instytucji na styk, to potem nie ma pieniędzy na mniejsze inicjatywy i w związku z tym zapał ludzi jest osłabiany. Ci, którym nie chce się już tu być wyjeżdżają do innego miasta i tam sobie bez problemu funkcjonują.
- Wielu twoich znajomych tak zrobiło?
Gdyby zebrać osoby z Gorzowa, które działają w całej Polsce, to okazałoby się, że w tym mieście jest jeden z największych w kraju potencjałów twórczych. W Gorzowie nie ma fajerwerków, życie jest przeciętne i jakoś trzeba sobie czas wypełniać. Część idzie w stronę tworzenia, ale tajemnicą nie jest, że pieniędzy z tego nie ma. Niektórzy próbują wyżyć ze swojej twórczości, ale to się niewielu udaje i nie w Gorzowie. Osoby, które o czymś w tym mieście decydują, to są od 20 lat ciągle ci sami ludzie. Ja jako osoba młoda niewiele mam do powiedzenia, bo nie mam doświadczenia, więc muszę całe życie słuchać się tych starych, którzy zawsze wiedzą lepiej.
- Jakie masz plany na najbliższe miesiące, poza „Projektem Furman”?
Chcemy wydać płytę z „Żółtymi Kalendarzami”, ale tu na pewno nie będziemy wchodzili we współpracę z miastem. Jest tym zainteresowane wydawnictwo z okolic Warszawy. Jesienią chcemy wejść do studia, a płyta w przyszłym roku. Planem jest tworzenie, granie i odbijanie się od ściany.
- I dalej w Gorzowie?
Ostatnio myślałem, czy nie uciekać stąd, ale zostaję, przynajmniej na razie. Gorzów to fajne miejsce do tworzenia, ale tylko do tego. Gdyby nie Magnat, MCK, nie miałbym tu czego szukać jako twórca. Dlatego wielkie słowa uznania dla MCK, dla Rafała Stećkowa, że nas wytrzymuje, bo nie jesteśmy łatwą grupą ludzi.