Rozmowa z Iwoną Bartnicką, kierowniczką działu filmowego gorzowskiego MOS-u, która od 2007 roku kieruje DKF Megaron.
- Rozmawiamy po seansie „Pociągu” Jerzego Kawalerowicza, jednego z najlepszych polskich filmów, który można było obejrzeć w ramach Dyskusyjnego Klubu Filmowego Megaron.
Czyli co czwartkowych spotkań z prelekcją, projekcją i dyskusją. I to właśnie ta dyskusja okazuje się najważniejsza, bo mimo że ludzie na początku się boją, to potem dochodzą do wniosku, że oprócz obejrzanego filmu coś im jeszcze potrzeba. To przegadanie filmu daje najwięcej. Często okazuje się, że 10 osób obejrzało nie jeden, a 10 filmów, bo każdy zrozumiał i odebrał go inaczej. - DKF stanowi stała grupa osób, czy skład się zmienia?
To jest w miarę stała grupa. Osób zapisanych do DKF jest około 30, natomiast ci, którzy są niemal zawsze to 10 do 15 osób. Przekrój wieku jest dość duży, od nastolatka do 50, a nawet 60 i 70-latka. Część osób dociera do nas na dłużej, część tylko na chwilę. Ostatnio mieliśmy przypadek, że pani, która uczestniczyła kilka razy w spotkaniach, przesympatyczna osoba, za którymś razem nie mogła z nami zostać na dyskusji, więc w zamian przyniosła nam ciasto. Rewelacja.
- Miejski Ośrodek Sztuki to takie centrum, do którego ściągają osoby w różny sposób zafascynowane filmem. Tu jest DKF, Kino Niezależne, Kino 60 Krzeseł i wbrew pozorom to nie jest jedno i to samo.
Dokładnie. Tak jakoś się utarło, że część osób kojarzy, że MOS to miejsce związane z filmem. Jest pewien podział, ale nie wiadomo na czym on polega. Natomiast rozdźwięk między prezentowanymi filmami jest duży. Kino 60 krzeseł prezentuje repertuar, który pojawia się na bieżąco u dystrybutorów. Oczywiście czasami powtarzamy jakiś starszy tytuł, który wart jest uwagi, a nigdy nie był wyświetlany w Gorzowie. To produkcje europejskie, amerykańskie i innych kinematografii światowych. DKF ma inną zasadę, pokazuje filmy, o których warto porozmawiać. Oczywiście o każdym można podyskutować, ale DKF stoi na straży pewnego poziomu i wartości. Natomiast Niezależne Kino z samej definicji pokazuje to, co offowe, produkcje realizowane przez ludzi, którzy nie mają na to zbyt dużych środków, mają pomysł, kamerę, a samego warsztatu niekiedy uczą się przy kolejnych filmach. To kino jednak oczywiście się zmienia. Młodzi twórcy, którzy byli typowo offowi, niezależni, zaczynają się wiązać z wytwórniami, telewizjami. Oprócz tych form, jeżeli ktoś nie chce tylko oglądać, może brać udział w zajęciach Akademii Filmu, Otwartych Warsztatach Filmowych czy warsztatach animacji poklatkowej i wtedy namacalnie poznać, co znaczy tworzyć film. - Organizujecie tutaj szkolenia i warsztaty dla dzieci całkiem małych i tych starszych.
Tak, dla maluchów, młodzieży, a także dla osób dorosłych. Staramy się kształtować ludzi, zwłaszcza tych najmłodszych, żeby patrzyli na film w trochę inny sposób, aby zauważali coś więcej. To, że z jednej strony jest to rozrywka, ale i to, że film daje także możliwość odszukania kontekstów, powiązań. Dziwne, że młodzi ludzie, nie wszyscy oczywiście, zatracają umiejętność porównywania filmu do filmu, kojarzenia filmu z danym reżyserem, rozpoznawania jego stylu albo zauważania przemian języka filmowego stosowanego przez twórcę. Nieczęsto zdarza się, że wybierają się na film, bo go wyreżyserował np. Almodovar albo chcą zobaczyć, co tym razem pod względem aktorskim ma do zaoferowania Nicole Kidman. Udają się do kina dlatego, że zaciekawiła ich sama historia lub dużo innych osób idzie na ten właśnie tytuł. Nie neguję oczywiście tego, bo nie każdy musi rozkładać film na czynniki pierwsze. Chcemy jednak pokazać, że czasem zabawa zaczyna się, kiedy na film spojrzymy szerzej.
- Zapewne wielu gorzowian sądzi, że w MOS-ie pokazywane są tylko filmy artystyczne, ambitne, trudne w odbiorze. To na starcie wielu może zniechęcić do przyjścia. Czy faktycznie tylko takie kino można tu zobaczyć, czy trzeba mieć wiedzę na poziomie filmoznawcy?
Faktycznie cały czas jest to tak kojarzone. Tylko co to oznacza w dzisiejszych czasach? Spotykam się często ze stwierdzeniami, że kino ambitne to kino psychologiczne i to pewnie odstrasza część osób, które chciałyby do nas przyjść. Prezentujemy kino ciekawe, nagradzane na festiwalach, kino warte obejrzenia, spoza głównego nurtu. Trudno mówić, czy to filmy komercyjne, czy niekomercyjne, bo tego podziału praktycznie już nie ma. Almodovar, Allen kiedyś nie byli komercyjni, teraz są. Filmy przez nas prezentowane są dla szerokiego grona odbiorców, przy okazji zostały dostrzeżone przez krytyków i nagrodzone. Są łatwiejsze i trudniejsze, bawią, wzruszają, zostawiają z jakąś refleksją. Repertuar jest mieszany, bogaty, więc warto przyjść, zobaczyć, sprawdzić a nie podpisywać się pod opinią, że za ambitne, więc nie dla mnie. - Wbrew temu co wieszczono przed laty, że ludzie odejdą od kin, to jednak cieszą się one ciągle popularnością, szczególnie nowoczesne multipleksy. A jak to wygląda w odniesieniu do małego, studyjnego kina jakim jest 60 Krzeseł?
Nie stwierdziliśmy braku zainteresowania. Popularność kin układa się falami, teraz króluje 3D więc jest boom na duże sieciowe multipleksy, podobnie jak w okresie nowych rozwiązań z dźwiękiem. Ale widzowie wracają do kin studyjnych, bo z jednej strony jest to modne, a z drugiej zapewnia inny sposób obcowania z filmem. W Gorzowie jest trochę inaczej, bo nie mamy tak dużego środowiska akademickiego, jak w innych miastach, a to głównie studenci zasilają studyjne kina.
- W Gorzowie jest kilka uczelni. Próbowaliście jakoś zachęcić studentów, żeby zaglądali do 60 Krzeseł?
Zawsze zapraszamy. Nasze plakaty i ulotki trafiają na uczelnie, włączamy się w ich przedsięwzięcia. Teraz nawiązaliśmy współpracę, mam nadzieję długofalową, z PWSZ. Jesteśmy po pierwszym pokazie i reakcje ludzi były bardzo fajne. Od nowego roku akademickiego liczymy na szerszą współpracę, chcielibyśmy zaproponować studentom np. uczestnictwo w wykładach i seminariach.
- Jednym ze sztandarowych przedsięwzięć MOS jest Konkurs na Film Według Jednego Scenariusza. Jak wygląda jego historia i teraźniejszość?
Ideę wymyślił Piotrek Matwiejczyk i pierwsza edycja była robiona na podstawie jego scenariusza. Oczywiście bywało rożnie, ponieważ konkursów filmowych w Polsce jest bardzo dużo, więc chętni mają w czym wybierać. Ale wychodzimy z zasady, że prościej chyba jest nakręcić film niż napisać scenariusz. Konkurs daje więc możliwość tym, którzy chcą robić filmy, a niekoniecznie sami parają się scenariopisarstwem. Konkurs ten jest ściśle połączony z konkursem na scenariusz, bo tekst który wygra stanowi podstawę przyszłej pracy filmowców. I to jest najciekawsze, jak jeden tekst zaistnieje w umysłach wielu osób. Czasami bardzo różnie, a czasami podobnie. Oczywiście jest to uzależnione od tego na co pozwala dany tekst. Mamy nadzieję, że ta edycja będzie ciekawa, że filmów będzie więcej.
- Dużo filmów oglądasz? Tylko w kinie czy może też w telewizji?
Jestem zwierzęciem filmowym. Oglądam wszędzie, w kinie, telewizji czy w komputerze. Oczywiście największe przeżycie jest na sali kinowej. To zupełnie coś innego, ciemna sala, ludzie obok, którzy odbierają to, co widać na ekranie podobnie do nas lub zupełnie inaczej. Ciekawie patrzy się na ich reakcje. Dla mnie to podróż w różne krainy stworzone przez różnych ludzi. Nie jestem osobą, która ogląda tylko klasykę czy kino artystyczne, bo jestem filmoznawcą. To bzdura. Filmoznawca powinien oglądać wszystko. Prowadzę zajęcia z młodzieżą i muszę się orientować, bo oni oglądają także „Klan”, „M jak miłość” i różne inne seriale. Więc ja także to oglądam.
- Zazwyczaj pyta się o ulubiony film, ja zapytam o najgorszy jaki widziałaś.
O nie (śmiech). To mamy problem. Nie potrafiłabym wskazać tego najlepszego, ale też nie ma takiego, który byłby najgorszy. Zaraz po obejrzeniu często mam tak, że myślę - film był koszmarny, masakryczny, fatalny, ale później się zastanawiam i okazuje się, że jakiś epizod, ujęcie czy ustawienie kamery było ciekawe. W każdym można znaleźć coś pozytywnego. - Ostatnie pytanie: kiedy w Kinie 60 Krzeseł będzie sprzedawany popcorn?
Nigdy (śmiech). Nigdy nie będzie popcornu w 60 krzesłach! Jest w Polsce kino, które nazywa się Non popcorn, rewelacyjna nazwa, z chęcią dodałabym ją do 60 krzeseł. Można do nas przyjść z wodą czy innym napojem. Wiem, że ludzie przemycają różne dziwne rzeczy, które potem otwierają i jedzą. Ale ja nie znoszę szelestów w trakcie seansu. Wiem, że młodzież przyzwyczaiła się do jedzenia w kinie i dziwi się, że u nas nie można. Mówię wtedy, że to nie gastroseans. Muszą być kina, gdzie nie jedzenie jest główna atrakcją, ale właśnie film.